Rozdział3
Stałemnapokładziestatku,patrząc,jakniebozaciąga
sięchmurami.Lubiłemoglądaćzachodysłońca.Niebo
przybierałowtedyróżneodcienie.Terazbyłoróżowożółte
ipięknieodbijałosięwwodzie.
MyślamizacząłempowracaćdoGwinei,skąd
płynęliśmyzezłotemikościąsłoniową.Przypominały
misięwieczoryspędzoneztubylcami,pogawędki
ikobiety,któreciąglenamniepatrzyły,cośdosiebie
mówiąc.Takszybkominęłytetrzymiesiące.Zakilkadni
powinniśmybyćnamiejscu.
Nareszcieprzyjdzieczasodpoczynku.Mamtylko
dwadzieściaosiemlat,ajużjestemzmęczonytymi
podróżami,chciałbymztymskończyć.Problempolega
natym,żespędziłemtusporoczasuitylkotenzawód
potrafięwykonywaćdobrze.Jestembosmanemnastatku
handlowymkapitanadeBourdziesięćlat.Ciludziesądla
mnierodziną.Oprócznichnikogoniemam.
Mojarodzinamiałagospodarstworolne.Matkazmarła,
kiedybyłemchłopcem.SpotkałemAndreędeBour
napogrzebiemojegoojca,którypracowałcałeżyciejako
bosman.Andrea,wiedząc,żeojciecnicminiezostawił
opróczdługów,zaproponowałzajęciejegomiejsca
nastatku.Zgodziłemsię,niemiałeminnegowyjścia.
Domrodzicówoddałemdłużnikom.Miałemtylkopracę,
którejpoświęciłemwiększośćmojegodotychczasowego
życia.
Pragnąłemspotkaćkobietę,dlaktórejpotrafiłbym
zostawićmorzeiosiąśćnalądzie.Czasemchciałemjak
kapitanpoślubićktórąśztychkobiet,którepatrzyły