Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdział2
Tegowieczoruniemogłamznaleźćsobiemiejsca.
Martwiłamsięoojca,miałamogromnąnadzieję,
żezatrzymałsięwjakimśporcieipoustaniuburzy
bezpieczniewróci.Siedziałyśmyzmamąprzykominku
ihaftowałyśmy.Zdarzałosięnamczasamitaksiedzieć,
cośrobiąc,inicdosiebieniemówić.Ciszabyłanajlepszą
rozmową,rozumiałyśmysiębezsłów.Spojrzałam
namamę.Byłaubranawczerwonąsukienkęiczarną
chustę,czarnewłosymiałazebranegrzebieniem.
Widziałamwjejoczachspokójiniemogłamtego
zrozumieć.Miałaczterdzieścipięćlat.Większośćznich
przeżyłazojcemwtymdomu.Wyglądałanaszczęśliwą,
alezdradzałyzmarszczkiprzyoczach.
Mamo,jakmożesztakspokojniesiedzieć,nie
martwiącsięoojca?
Kochanie,dawnopokonałambarieręstrachu.Żona
kapitanapowinnapogodzićsięztym,żekiedyśjejmąż
możeniepowrócićdodomu.
Widziałamwjejoczachból,alenatwarzymiała
delikatnyuśmiech.Zawszebyłasilnąkobietą,panowała
nadsobąinigdyniewidziałamjejłezlubkłótnizojcem.
Kochalisię,ito,żeojciecrzadkobyłwdomu,umacniało
ichmiłość.NagleciszęprzerwałaSamanta,służąca,która
byławnaszymdomujeszczeprzedpojawieniemsię
wnimmnieimamy.Miałasześćdziesiątczterylata.Była
średniegowzrostu,miałasiwewłosy,zieloneoczy
ipogodnątwarz.Wpadładopokojuzdyszanaiprawie
krzycząc,oznajmiła:
Mojepanie,tragedia!Stateksięrozbił,Luipobiegł