Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Woddaleniutakiejakonarodziły,dzieciakarodzina
odbierałaidobrze,jakmużyćpozwoliła.Pannadodomu
wracała,akłopotznikałzoczu.Aleczęstobólwsercu
pozostawałtakwielki,żeoddychaćniepozwalał.
Maleńkaotworzyłaoczy,wielkieiczarne,potoczyła
nieświadomymspojrzeniempoizbieiwykrzywiła
usteczkadopłaczu.Rozniósłsiępoizbiewrzasktaki,
żeGroszekzerwałsięnarównenogiisierśćzjeżył
nagrzbiecie.
–Chybajesteśgłodna–powiedziałałagodnieszeptucha
ipołożyładziewuszkędokoszyka.–Zarazprzygotuję
cimleka.Damcikoziego,zwodą,tylkopoczekajchwilę
cierpliwie,podgrzaćmuszę.
Dziecko,jakbyzrozumiałoprzemowę,ucięłowrzask
iznowuzapadłowdrzemkę,astarawiedźmazaczęłasię
krzątać.Rozdmuchałaprzygasłyogień,Bebetkęwydoiła,
mlekopodgrzałaidobutlizwodąwlała,potemgruby
gałganeknaszyjkęzałożyłaiprzytknęładoust
maleństwa.Zassałakruszynałapczywie,piłatomleko,
jakbywiedziała,żeodtegojejżyciezależy.
ZostałazLudąwtejpachnącejziołamiizbie.Niktsię
specjalnieniedopytywałodzieciaka,wieletakiego
drobiazgunaokołobyło,każdyuznał,żelepiejwłasnego
nosaniżcudzegoprześcieradłapilnować.Ichlipkowski
ksiądz,choćtrochęmarudził,ochrzciłdziewczynkę.
–Czyjetoto?–spytałtylko,gdydotobołkazajrzał.
–Moje–odparłamuhardo,aonnieodważyłsięnic
więcejpowiedzieć.
Patrzyłtylkonateślepiaczarne,włosylśniąceniczym
wronieskrzydła,naskóręnawetteraz,jesienią,jakby
słońcemosmalonąiztąnibymatkąporównywał,agłową
przytymkręcił.
–Co?Niewierzycie,żemoje?–spytałazadziornie.
–Aniezastaraście,Ludo?–odpowiedział
zpowątpiewaniem,boprzecieżzmarszczkibogato
okrasiłyjejlico,asiwiznawłosy,dawniejteżczarnetakie.
–Żewamżenidłojużdawnouwiędło,niedziwota.
Wksiężowskimstanietozazasługęnawetpoczytać
można.Alejadrogidoswojejnorkinikomunie