Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
pogody.Zdawałosię,żecałegeneracjedniletnich(jak
cierpliwisztukatorzyobijającystarefasadyzpleśnitynku)
obtłukiwałykłamliwąglazurę,wydobywajączdnia
nadzieńwyraźniejprawdziweobliczedomów,fizjonomię
losuiżycia,któreformowałojeodwewnątrz.Terazokna,
oślepioneblaskiempustegoplacu,spały;balkony
wyznawałyniebuswąpustkę;otwartesieniepachniały
chłodemiwinem.
Kupkaobdartusów,ocalaławkącierynkuprzed
płomiennąmiotłąupału,oblegałakawałekmuru,
doświadczającgowciążnanoworzutamiguzików
imonet,jakgdybyzhoroskoputychmetalowychkrążków
odczytaćmożnabyłoprawdziwątajemnicęmuru,
porysowanegohieroglifamirysipęknięć.Zresztąrynek
byłpusty.Oczekiwałosię,żeprzedsieńsklepioną
zbeczkamiwiniarzapodjedziewcieniuchwiejącychsię
akacjiosiołekSamarytanina,prowadzonyzauzdę,
adwóchpachołkówzwleczetroskliwiechoregomęża
zrozpalonegosiodła,ażebygopochłodnychschodach
wnieśćostrożnienapachnąceszabasempiętro.
Takwędrowaliśmyzmatkąprzezdwiesłoneczne
stronyrynku,wodzącnaszezałamanecienie
powszystkichdomach,jakpoklawiszach.Kwadraty
brukumijałypowolipodnaszymimiękkimiipłaskimi
krokamijednebladoróżowejakskóraludzka,innezłote
isine,wszystkiepłaskie,ciepłe,aksamitnenasłońcu,jak
jakieśtwarzesłoneczne,zadeptanestopami
doniepoznaki,dobłogiejnicości.
wreszcienaroguulicyStryjskiejweszliśmywcień
apteki.Wielkabaniazsokiemmalinowymwszerokim
oknieaptecznymsymbolizowałachłódbalsamów,którym
każdecierpieniemogłosiętamukoić.Ipoparujeszcze
domachulicaniemogłajużutrzymaćnadaldecorum
miasta,jakchłop,który,wracającdowsirodzimej,
rozdziewasiępodrodzezmiejskiejswejelegancji,
zamieniającsiępowoli,wmiaręzbliżaniadowsi,
wobdartusawiejskiego.
Przedmiejskiedomkitonęływrazzoknami,
zapadniętewbujnymizagmatwanymkwitnieniumałych