Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
szałemdudnieniesamolotów.Podniosłemgłowę,aleniemogłemniczobaczyć,
bopodskakiwaliśmynawybojach.Dudnieniejednaknieustawało,awydawało
sięnasilaćizbliżaćzewszystkichstron.Dowódca,któryjechałwpierwszym
ciągniku,podniósłrękęikolumnazatrzymałasię.Nasłuchiwałprzezchwilę,po-
patrzyłprzezlornetkęizarazdałrozkaz:nSzybkodolasu”.Ciągniki,jedenpo
drugim,zjechałyzdrogiiprzezpolesunęływkierunkuodległegookilkaset
metrówlasu.Dudnieniewydawałosięnatężać.Właśniewjeżdżaliśmymiędzy
drzewa,kiedyzogłuszającymhukiemwybuchłypierwszebomby.Usłyszałem
chrapliwykrzyk:nLotnik,kryjsię!”.
Zeskoczyłemiwpadłemmiędzydrzewa.Biegłemprzezchwilę,alewybuchy
bombogłuszyłymnieiupadłemtużprzedjakimśgrubymdrzewem.Rwącrękami
mchyitrawy,wtulałemsięmiędzykorzenieiprzyciskałemgłowęjaknajsilniej
doziemi,dokładnietak,jakuczyłwtwierdzywModlinieznienawidzonyprzeze
mniesierżantDymsza.Bombypadałynadal,pokilka,jakbyseriami.Mimoże
leżałemtwarządoziemi,cochwilamiałemwoczachoślepiającebłyski,czułem
dotkliwewstrząsyiogłuszającyhuk-wszystkorównocześnie.Pochwiliwybu-
chyjakbysięoddaliły,gdynagle…Pamiętamtylkobłysk…
Byłojużciemno,kiedyktośszarpnąłmniezaramię.
-Hej,cocijest?Jesteśranny?
-Niewiem-mamrotałem,niewiedząc,cosięzemnądzieje.Wszędzieczu-
łemdotkliwyłamiącyból,wkrzyżu,wnogach,wplecach.Jakaśrękamacała
mnieipochwiligłospowiedział:
-Krwinieczuję,panieporuczniku,tochybaoszołomienie.Przecieżonjest
przysamymleju.
Słyszałemtesłowajakprzezsen.-Niewiem,niewiem-powtarzałemsam
dosiebie.Machinalnieprzesuwałemrękąpogłowie,poszyi,poramionach-
byłysuche,nieczułemkrwi.
-Notoruszajsię-odezwałsięznowugłos-bozarazjedziemy.Alerąbali,
skurwysyny.
Oddaliłsię.Oprzytomniałemipowolidochodziłemdosiebie.Usłyszałem-
czenie,ktośwołałpomocy,ktośinnycharczałwpobliskichkrzakach.Chciałem
siępodnieść,aleniebyłemwstanie.Wszędzieczułemból,anajgorszywkrzyżu.
Zewszystkichstrondochodziłyjękiiwołanieopomoc.Słychaćbyłochrzęstliści
igałęzi.Jacyśludziechodzilipolesie.-Napewnozbierająrannych-pomyśla-
łem.Mijałydługiechwileiniktdomnieniepodchodził.Postanowiłemwstać,ale
nadalniemogłem.Wreszciepodeszłajakaśpostaćiznajomygłoszapytał:
-Co,niemożeszwstać?
-Nie,niemogę.
-Czekaj,pomogęci.
Nieznaneramiędźwignęłomniedogóry.
-Uklęknijnajpierwnakolana,sprawdzimyjeszczeraz,czyjesteścały.
Rękaznowumniedotykała.
-Widzisz,czasamimałowidaćitaknaświeżoprawiesięnieczuje,arana
możebyćniebezpieczna.
72