Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
słonecznezałamywałosięnamychrzęsach,oczymiałemprzymrużone),stałysięwarstewką
ciepłanałożonegonatwarz;byćmożebyłatosprawauświadomieniasobiedystansu
pomiędzymną,pocącymsię,oostrymzapachunadłoniachipodpachami,astojącymo
kilkadziesiątmetrówodemniemężczyznąwszarymubraniu,podobnymdopomnika
przysypanegokurzem,konwencjonalnegozarównowupale,jakiszklistympowietrzuzimy.
Przedemnąstanęładziewczynka,mogłamiećsiedem,osiemlat,nachudziutkich
nóżkachpękatytułów,przezchwilęwpatrywałasięwmojątwarzoczamipodobnymido
pestekśliwek,apotemzasłaniającbrudnąmałądłoniąoczyprzedsłońcemzaczęłarozmowę.
Takidialog:Któragodzina,proszępana?Czteryminutypotrzeciej.Czyabynapewno?Mój
zegarekdobrzechodzi.Dziękujępanuiszczęśliwejdrogi.
Odeszłaoparękroków,wyciągnęłazkieszenikredęizaczęłacośrysowaćnapłytach
chodnika.Uśmiechnęłasię,przeżywałemrzadkąchwilępodwójnejświadomości,gdy
wiedziałem,żenależysięuśmiechnąć,żemojewargirozciągająsię,ajednocześnieniebyłou
mnie„ciemnegoinstynktuśmiechu”niepozwalającegonaautoanalizę,śmiechuzaborczego,
taksamogwałtownego,jakczasemgwałtownąbywapieszczota;zdawałomisię,żewtej
chwilipatrzęnakogośuśmiechającegosię,ktostoiobokmnie.Uśmiechałemsięz
archaicznegowyrażeniategobrudnegogrubaska(ajednakbyłwniejwdzięk;niejestprawdą
powszechnaopinia,żekażdedzieckojesturocze.nimijedyniedziecibrzydkie;piękne,
małelalkiwprzeciwieństwiedopięknychdorosłychniewzbudzajążywszychuczuć,patrzę
naniejaknawytworydobrejfirmyzabawkarskiejlubkosmetycznej,krzywdaimuczyniona
niesprawiawrażenia,jestpodobnadozwichnięcianogiceluloidowejpaniencelubdo
zmydlenialazurowegomisia),ztego„czyabynapewno”iwgruncierzeczynormalnego
życzenia(nieodczułemtusurrealistycznegozestawu):szczęśliwejdrogi.Tak,przeżyłem
chwilępodwójnejświadomościikiedyprzestałemsięuśmiechać,spostrzegłem(wiedziałemo
tymprzezcałytenczas),żemężczyznawszarymubraniustoiprzedkioskiemiczytagazetę;
poczerwonejplamietytułupoznałem,żejesttopopularnapopołudniówka.
„Proszępana.”„Tak?”„Niechpan(mężczyznaprzewróciłstronę)popatrzy.”Mała
wzięłamniezarękęiprzeszliśmywtensposóbokołopięciumetrów;jejdłońbyłagorącai
wilgotna,leczbyłatodlamniewilgoćprzyjemna.Stanęliśmynadrysunkiem.Nachodniku
byłnarysowanyczłowiek:koło-głowazkreskąnosa,kropkamioczuikreskąust,cienka
szyja,tułówwkształciejajkaipatykikończyn,ręcetegostworarozłożonebyływgeście
rozpaczylubzdziwienia.Takidialog:„Ładne.”„Topan.”„Aha...”
Małanaglezaczęłaścieraćrysunekczubkiempłóciennegopantofelka;chciałemcośdo
niejpowiedzieć,aleniezwracałanamnieuwagi.Odszedłemnadawniejszemiejsce,przed
sklepzserami.
Podstopądziewczynkinikłaśmiesznafigura,pozostałyjedynieręcepatykowate,
wyrażającecośprzejmującego(małaniedosięgłajeszczestopąbędącychwdużymrozstawie
kredowychkończyn)inaglezrobiłomisięniedobrze,jakbytenśmiesznygrubaseknaprawdę
mnieniszczył,wycierał,jakbytobyłynaprawdęmojeręcewyciągniętewaktorskim,
sugestywnymgeście,ruchuostatnimiostatecznym.Kroplepotustałysięnapowrótzimnei
ciężkie,tak,tonapewnoprzezto,żestałemwsłońcu,zrobiłomisięniedobrze(mężczyznaw
szarymgarniturzeschroniłsięprawdopodobnieprzedskwaremdobramy),niemogę
przecieżuwierzyć,żeczynnośćmałejjesttegoprzyczyną.Oparłemsięomurtużobok
wejściadosklepu.
Nademnąodezwałsięgłośnik;najpierwkilkacharkotów,apotemniskigłoskobiecy
śpiewałwłoskąpiosenkę;miękkiesylabyjednoczyłysięwbiologicznylament,wyobraziłem
sobieszyjępieśniarkizrozdętymiarteriami,wzdymającąsięibiałą,teraztobyłjużkrzyk,
rozedrganesamogłoski;przypomniałemsobiestadooszalałychptakówuciekającenapróżno
przedjastrzębiem,uciskwdołkuspotęgowałsię,zaczętonadawaćjazz,przełknąłemkilka
razyślinę;pomogło.
3