Loczekpopatrzyłnajaskółkę,któranadalsięmiotała,razporaz
gwałtownietrzepoczącskrzydłami.Bezsłowarzuciłsiędowody
ipopłynąłwjejstronę.Pozostaliwołalizanimisięśmiali,aleten
odwiosełnadalwiosłowałpodprąd,płynącwprzeciwnąstronę.
Loczeksięoddalał,niesionysilnymnurtem:widzieli,jakstajesię
corazmniejszy,jakzamaszystymiruchamirąkdopływadojaskółki
wstojącejwodzie,jakpróbujejąschwycić.
–Ej,Loczek!–krzyczałMarcellonacałegardło.–Dlaczegojej
niełapiesz?
Loczekmusiałgousłyszeć,bowodpowiedzidotarłdonich
odległykrzyk:
–Bodziobie!
–Aidźty!–zawołałześmiechemMarcello.
Loczekpróbowałschwycićjaskółkę,którauciekała,trzepocząc
skrzydłami,tymczasemcorazsilniejszyprądzniósłłódkęażpodfilar,
gdziewirowaławoda.
–Ej,Loczek!–krzyczelidoniego.–Dajsespokój!
Aleonwtedypostanowiłzłapaćjaskółkę,poczymporuszając
jednąręką,dopłynąłdobrzegu.
–Wracajmyjuż,no–zawołałMarcellodochłopaka,który
wiosłował.
Zawrócili.Loczekczekałnabrudnejprzybrzeżnejtrawie
iwdłoniachtrzymałjaskółkę.
–Pocośjąratował?–zapytałMarcello.–Fajniebyłopatrzeć,jak
zdycha.
Chłopaknieodpowiedziałodrazu.
–Jesttakamokra–zauważyłpochwili.–Zaczekajmy,
ażwyschnie!
Nietrzebabyłodługoczekać:popięciuminutachjużlatała
zeswoimitowarzyszkamiponadTybrem,aLoczekniemógłodróżnić