Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
NaPonteBianconatknąłsięnawojsko.Zatrzymaligoiodebrali
mutowar.Aonzostałsamzpustątorbą.WkrótcepotemzMercati
GeneralinaPonteBiancoprzyszedłLoczek.
Noi?zapytał.
Miałemopony,aonijezabraliodparłnabzdyczonyMarcello.
Cotedupkiwyprawiają,możebysię,kur…,zajęliswoimi
sprawami!skomentowałLoczek.
ZaPonteBianconiebyłojużdomówtylkowielkiplacbudowy,
adalej,zavialedeiQuattroVenti,któretworzyłogłębokijakpotok
rów,betonowympyłemjaśniałoMonteverde.Chłopcyusiedliwsłońcu
nawyliniałym,poczerniałymtrawnikuipatrzyli,jakAPAIłupiludzi.
Pojakimśczasienamostprzyszłagrupkachłopakówzworkami
pełnymiserów.CizAPAIchcieliichzatrzymać,aleoniniedalisię
takłatwo,zaczęlisięstawiać,robiliokropneminy,więctamciuznali,
żelepiejodpuścić:zostawilichłopakomtowarioddalito,conakradli
Marcellowiiinnym,którzypodeszliterazbliżej,miotającgroźby.
Niemalskaczączradościiobliczając,ilezarobią,LoczekiMarcello
poszliviaDonnaOlimpia;wszyscyinniteżsięrozeszli.
ZfunkcjonariuszamiAPAIpozostałtylkosmródrozgrzanychsłońcem
śmieci.
NakawałkuubitejziemipodMontediSplendoredwuczy
trzymetrowymwzniesieniemzasłaniającymMonteverdeiFerrobedò,
anahoryzoncielinięmorzapewnejsoboty,kiedychłopcomznudziła
sięjużgra,kilkustarszychmłodzikówusiadłowkolepodbramką.
Podawalidosiebiepiłkęprecyzyjnymi,szybkimiuderzaniaminasadą
stopy,takżebygładko,bezpodskokówtoczyłasiępoziemi.Pojakimś
czasiewszyscybylizlanipotem,niezamierzalijednakzdjąć
odświętnychmarynarekanisweterkówzniebieskiejwełnywczarno-
żółtepasy,bozabawazrodziłasięspontanicznieinienapoważnie.
Ktośmógłbypomyśleć,żetoszaleństwo,bygraćwpełnymsłońcu