Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
gopomalowano.Wciągudniasprawiałwręczkomicznewraże-
nie.Namurachiprzedbramamipłonęłypochodnie.Woknach
byłowieleświateł.Ludzietammieszkającymielisiędobrze.Ich
ciałniewywioząwśródbezimiennychtrupówpozamiastoinie
spaląnawielkim,niegasnącymstosie.Onimieliuzdrowiciela!
–Myślisz,żemyteżwkrótceumrzemy?–zapytałasiedzą-
cegoprzystolebrata.
Oliwieruniósłgłowę,ocknąwszysięzniewesołychmyśli.
–Możliwe–odparłcicho.
Poprostu.Bezżadnychpróbzłagodzeniabrutalnejpraw-
dy.Zawszebyłszczery.Kochałagoizato.
–Ajeślidojedziemytam...Tocodalej?
Teraznawetperspektywapodróżydomiasteczkauzdrowi-
cielaniewydałajejsięinteresująca.Rozumiałto.
–Będziemyżyć.Towszystko.
–Tamniematerazuzdrowiciela.
–Wypuszczągowkońcu.
–Widziałeśgokiedyś?
–Dwa,możetrzyrazy.Tochłopakmniejwięcejwnaszym
wieku.Spokojny,życzliwyludziom,stanowczy,kiedytrzeba.
Matakieoczy...–zastanowiłsięchwilę.–Jakudziecka.Nikt
niedomyśliłbysię,żezdążyłjużpewniewidziećniejedno–
cichygłosOliwieranabrzmiewałsmutkiem.
–Pomógłbynam,gdybybyłwolny?–spojrzałanazamek.
–Gdybyzdążył...–usłyszałaodpowiedź.–Tak.Napewno.
NieproszonełzyspłynęłypotwarzyJulien.Nieotarłaich,
bopoco?
–Chciałazostawićwszystkieswojeobrazy–szepnęła.–
Nawetniemogliśmy...
41