Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Czego?
–No,takichmałych,okrągłychrzeczy,któresięczająwpopiele.
–Nierozumiem.
Byćmożewtejokolicyniegrasują,pomyślałmajor.Sporojest
takichwolnychodnichmiejsc;szponyzazwyczajzbierająsię
wpobliżuschronów,gdzieprzebywająludzie.Zostałyzaprojektowane,
bywykrywaćciepłociałaistotżywych.
–Tomaszszczęście.–Hendrickssięwyprostował.–Toco,dokąd
terazpójdziesz?Zpowrotemmiędzyruiny?
–Amogęiśćztobą?
–Zemną?Niebardzo,przedemnąjeszczedługadrogaimuszęsię
spieszyć,byzdążyćprzednocą.
–Chcęiść.
–Niewarto.–Majorzdjąłplecakiwyciągnąłkilkakonserw.
–Masz,trzymaj.Wróćdoswojejkryjówki,dobrze?
Malecmilczał.
–Słuchaj,zadzieńczydwabędętędywracał.Jeślizaczekasz,mogę
cięwtedyzabraćzsobą.Wporządku?
–Chcęiśćztobąteraz.
–Tobardzodaleko.
–Umiemdługochodzić.
Hendrickspokręciłgłową.Wedwójkębylibyzbytwyraźnymcelem,
noiprzezmałegomusiałbyzwolnićtempomarszu.Innasprawa,żenie
miałpewności,którędywypadniemuwracaćdoswoich,ajeśli
onrzeczywiścieniemanikogo…
–Nodobra,wtakimraziechodźmy.
Ruszyli.Hendricksstarałsięrobićkrótszekroki,aleszybkosię
przekonał,żeniematakiejpotrzeby:chłopakmaszerowałdzielnieinie
byłowidaćponimzmęczenia.
–Jaksięnazywasz?–spytałpokilkunastuminutach.
–DavidEdwardDerring.