Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Okropnieleje–mruknąłPiotr.–Iniewiadomo,kiedy
przestanie.
Napłytachchodnikaułożonegomiędzytrawnikami
lśniłygłębokiekałuże.Aletymrazemniktponichnie
biegał,niktniepuszczałpapierowychłódek.Pewnie
dlatego,żebyłoteżidośćchłodno,iwszystkiemamynie
bardzolubią,kiedydzieciprzeziębiająsię,apotemleżąw
łóżku.Chybatylkokwiatkinaklombachbyłyzadowolone
ztejkąpieli.Zsąsiednichblokówwyszedłktoś,kryjącsię
podczarnymparasolem,iprzebiegłjakiśpies,pies
zabłoconyjaknieboskiestworzenie.Idopieropochwili
Karolciapoznała,żetojestprzecieżNeropanidozorczyni.
–ArzeczywiścietoNero!–zgodziłsięPiotr.–Amyco
terazbędziemyrobili?
–Bojawiem–westchnęłaKarolcia.–Chybawracajmy
nagórę,tosięnamyślimy.
Jeszczeniedoszlidopierwszegopiętra,kiedynaraz
usłyszeli,żektośszybkowbieganaschody.Zaciekawieni
przechylilisięprzezporęczizobaczylijakąśzupełnieobcą
osobę,któraniemieszkaławtymdomu.Ponieważjednak
zawszebylidlawszystkichgrzeczni,więciteraz
powiedzielidzieńdobry.
–Dzieńdobry!–odpowiedziałanieznajomai
przystanęła.Byłaubranawdeszczowypłaszcz,zktórego
kapaławoda,wlewejręcetrzymałazamkniętączerwoną
parasolkę,apodpachą–zwiniętywdużyrulonpapier.Z
kieszenipłaszczawystawałyjejkolorowekredki,nie
bardzoporządniezatemperowane.
–Noco,dzieciaki?Cotakwędrujeciepotychschodach?
–zapytała.
–Chcieliśmywyjśćnapodwórze,aledeszczpada
–westchnęłaKarolcia.
Nieznajomapokiwałagłową.
–Tak,pada!–mruknęła.–Możejednakdałobysięcoś
natozaradzić?...
PiotriKarolciaspojrzelinasiebie.Poradzić?Na