Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Niewiemjeszcze–odparłaswobodnie.–Mamczasnawybieranie.
–Pewnierodzicezdecydujązapanią.Isądzę,żebędąmielirację.Czynie?
Pomyślał,żewyszłotojakośbardzomoralizatorskoiskrzywiłsię.Nietymitorami
chciałprowadzićrozmowę.
–Rodzice?–odwróciłanasekundęgłowęwstronędrzwi,jakbypatrząc,ktowchodzi.–
Oczywiście,toichsprawa.Cośtamdlamniechybawymyślą.Apan?Copanrobi?
Pytaniebyłoobcesowe,trudnobyłosięwykręcić.Zawahałsię.Osobieniechciałwtej
chwilimówić.Zdrugiejstronyjednak,jeżeliwszystkopójdziepojegomyśli,toitaksię
dowie.Choćbyztabliczkinadrzwiach.
–Ja?No,cóż.Pracujęwfabryce.
Rzuciłakrótkie,badawczespojrzenienajegoręce.
–Eee,gadanie.Chybażewadministracji.
Zezdziwieniemstwierdził,żeuraziłotojegozawodowąambicję.Dolicha,nie
powinienprzecieżprzejmowaćsiętym,cogadagłupiutkasmarkata.Ajednaksprostował:
–Nie.Jestemgłównyminżynierem.Iprowadzęnajważniejszywydziałprodukcji.
–Ach,tak?–Przysunęłasiędoniegotrochębliżej,woczachjejbłysnęłoprzelotne
zainteresowanie.Zarazpotemspytałajednakobojętnie:–Któragodzina?
–Dochodzisiódma.Chybasiępaninieśpieszy?
–Zarazmuszęiść.Siostra…–urwała.–Siostraprosiła,żebymjejpomogławlekcjach.
–Siostrzyczkawktórejklasie?
Przezsekundęzdawałomusię,żedziewczynawybuchnieśmiechem.Trwałotojednak
takkrótko,żeodrzuciłtęmyśl,jakoniczymnieuzasadnioną.
–Wósmej.Jajużnaprawdęmuszęiść,proszępana.
Ująłjązarękęigłaskał,nieznacznierozglądającsię,czyktośniewidzigowtej
niepoważnejsytuacji.
–Powiedz,dziecino,kiedysięznowuspotkamy?Możejutro,oszóstejgodzinie,tutaj.
Dobrze?
Widziałjejwahanieizaczęłomunaniejnaprawdęzależeć.Tadziewczynamiaław
sobiecośbardzopociągającego.Pomyślał,żejeślisięzgodziprzyjśćdomieszkania,trzeba
będziekupićjejjakiśmałyprezent.Niepończochy,cośsubtelniejszego.UnJubilera”widział
zupełnieładnąiniedrogąsztucznąbiżuterię.Ładnywisiorekczybransoletkę.Żebytylko
umiałazachowywaćsięrozsądnie.
Wyrwałamurękęiwsunęławkieszeńpłaszcza.
–Ludziepatrzą–mruknęłazaczerwieniona.–Niewiem,czyjutrobędęmogła.Ale
postaramsię.Pannaprawdęjestinżynierem?
Naglezrobiłomusięgłupio.Małamapewnierodziców,którzyucząjądobrego
wychowania,aonzachowujesięjakcham.Nie,toprzesada,alewkażdymrazieonadotąd
niewiezkimmadoczynienia.Wyprostowałsię,ująłjązarękę,pocałowałipowiedział:
–Bardzopaniąprzepraszam,żedotychczassięnieprzedstawiłem.NazywamsięJerzy
Waligórski,magisterinżynierzZakładówNarzędziPomiarowych.Czyterazpanisięzemną
umówi?
–Dobrze,japrzyjdę.
–Bardzominatymzależy,Teresko.
–Mnieteż–odparłaztakwyraźnąszczerością,żeażgotozaskoczyło.Patrzałana
niego,jakbycośjeszczechciałapowiedzieć.Czekał,milepodekscytowany.–No,toprzyjdę
–powtórzyłazdecydowanie.
–Dowidzenia.
Zanimzdążyłodpowiedzieć,jużjejniebyło.Zmieszałasięztłumemgościbarowych,
mignąłwdrzwiachgranatowypłaszcz,alekiedyprzecisnąłsiędowyjściaistanąłna
chodniku,niedojrzałjejnigdzie.Widoczniewskoczyładotramwajualbozłapałataksówkę.
4