Book content

Skip to reader controlsSkip to navigationSkip to book detailsSkip to footer
podrodze.Nadciągająinni,Pudrycyrozpoznajekażdego,
pulsującapoświataeksponujeznajomerysy,serdeczność
uśmiechów.
Ajednakdrugibrzeg.Głosświatła:„Zatrzymajsię,
Pudrycy,twójczasjeszczenienadszedł,musiszwrócić;
będziemytuczekalinaciebie”.
Przebudzenie.Dojmującepoczuciefizycznegobólu,
nalanakrwiątwarzdoktoraSamosiejkiijegowłasny
szept,niemalbezdźwięczny:„Poco?…”.
PudrycyW.wspominałtowszystko,jakzawsze
poprzebudzeniu,jeszczeotumanionysnem,rozdrażniony
jazgotembudzika,któryumilkłprzedchwilą.Czekało
goporannezmartwychwstanie.Szóstadziesięć.Trzeba
zebraćsięwsobieraz…dwaaa…trzy!…energicznie
odrzucićkołdrę,energicznieusiąśćnabrzegułóżka,
energiczniewyrzucićwgóręzesztywniałeramiona,
obrócićgłową,rozmasowaćpierś,ziewnąćszerokodla
odpędzeniareszteksnu.Wkrótce:zaczteryminuty.
Naraziewolnomuleżećigapićsięwsufitpożyłkowany
kratownicąpęknięć,zszarymzaciekiempołazienkowej
katastrofieusąsiadów.Zaoknemteższarość,zawiesista
odjesiennejwilgoci.Wiatrpędzichmurynadjezioro.
Wwarsztacienapodwórzucharczysprężarka.Cotobyło
wtedy?Sen,maligna?Senodpada,boprzecieżniespał,
sercestanęło,zaskoczyłodopieropoparuminutach
wskutekzabiegówdoktoraSamosiejki.Malignateż
odpada:opisałSamosiejceszczegółowoprzebieg
ratowaniaizgadzałosięcodojoty.Pierwsząampułkę
pielęgniarzwnerwachstłukł,dopierozdrugiejnabrał
dostrzykawki.LewybutPudrycegoleżałpodsosną,obok
zgruchotanegomotoru.Wkaretceposzłaprzedniaszyba.
Doktor,biegnącdociała,zgubiłswójkraciastykaszkiet.
Przyrozpinaniukurtkizaciąłsiębłyskawicznyzamek.Tak,
tak,tak,mamrotałSamosiejka,apotem,copotem?
Potemjużniewiem,odparłPudrycy,byłemgdzieindziej.
Gdziebyłeś?No,tego,takietam…PudrycyW.wyznawał
światopogląd,któregowżadensposóbniemożnabyło
przypasowaćdorzeczonegoprzeżycia,adoktor
Samosiejka,choćwyznawałodmienny,uchodził