Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
klaskaniekopytkońskich.Namiękkiej,gruntowejdrodzeniebyłoich
słychać.Dojechalidopierwszejglinianki.
–Stój,najlepiejtu–odezwałsięcichygłos.Nasłuchiwaliprzez
chwilę.Zdalekajednostajnymgłosemhuczałomiasto.Tudokoła
panowałazupełnacisza.
–Wylewajgo–rozległasiękrótkakomenda.
Trzyparyrąkwczepiłysięwbezwładneciało.Pochwilizawartość
kieszenizostaławyjęta.Beztruduzdjęliteżpalto,marynarkę
ikamizelkę.Nagle,widoczniepodwpływemzimna,Wilczur
oprzytomniałizawołał:
–Coto,corobicie?...
Jednocześnieusiłowałpoderwaćsięzziemi.Wchwilijednak,gdy
jużstałnanogach,otrzymałstrasznycioswtyłgłowy.Bezjękuzwalił
sięniczymkłoda.Ponieważzaśpadajączatoczyłsięażnabrzeg
wielkiegodołu,doktóregozsypywanośmieci,ciałopopochyłości
zsunęłosięnadno.
–Cholera!–zakląłjeden–niemogłeśprzytrzymać?
–Apoco?
–Durnyszczeniak!Poco?Złaźterazdogliniankipobutyiportki.
–Samzłaź,kiedyśtakichytry.
–Cotypowiesz?!–Pierwszyzbliżyłsiędońgroźnie.Zanosiłosię
narozprawę,gdyozwałsięflegmatycznygłosdorożkarza,który
dotychczaswmilczeniupaliłpapierosa.
–Ajamówię:jadziem.Chcecie,żebynastunakryli?...
Mężczyźniopamiętalisięiwskoczylidodorożki.Końruszył
zmiejsca.Przedwjazdemnagłównąszosęzatrzymalisię,dorożkarz
wyciągnąłspodkozłastaryworekidokładnieobtarłwszystkiekoła
ześmieci,któresiędonichpoprzylepiały,poczymwskoczył,cmoknął
naszkapęiwkrótcenapolachzapanowaładawnacisza.
Wciągudnianikttuniezaglądał,anocątymbardziej.Nadranem
tylkozaczynałsięprzygliniankachruch.Tochłopizwiosek,
położonychwpromieniukilkunastukilometrówodstolicy,trudniący
sięwywożeniemśmiecizmiasta,przyjeżdżalizeswoimcuchnącym
ładunkiem.Przyjeżdżali,wysypywalizfurśmieciizparuzłotowym
zarobkiemwracalidodomu.Sumienniejsizwalalinieczystościwprost
doglinianek,takjakbyłoprzykazane,inni,korzystajączbraku