Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
***
Eksplozjanajpierwpodrzuciławpowietrze,apotemcisnęła
wrwącynurt.Zosiapoczuła,żetonie.Nasiąkniętymundurciągnął
wdół.Chciałazłapaćoddech,leczzamiasttegozassaławodę.Przed
oczamizamigotałymroczki,płucaniemaleksplodowałybólem.
SzarpnęłasięwposzukiwaniumocnejrękitegotwardegoWołyniaka,
Adama.Alepomocnejdłoninigdzieniebyło.Zamiasttegopalce
wczepiłysięwoślizgłąbelkęniesionąznurtem.Chwyciłamocniej,
podciągnęłasię,niemalzdzierającpaznokcie,iwreszcieudałojejsię
unieśćustainosponadpowierzchnięwody.Zakasłała,zwymiotowała,
nareszciewciągnęładopłucpowietrze.Mocniejuczepiłasiębelki.
Otworzyłaoczy,wciążodpluwajączprzełykusłodko-zgniło-mulisty
smakWisły.Jakbynietylkomieszkańcymiasta,aleisamarzekabyła
jużtrupem…
Rozejrzałasię.Mijaławłaśnieszczątkiwysadzonegoprzez
NiemcówmostuPoniatowskiego.Niktjużdoniejniestrzelał.Chyba
dlatego,żewokółniejpłynęłomnóstwoinnychszczątków.Wzdęty
trupkonia,zwłokinoworodkaobróconenóżkamiwgórę,półdachu
jakiejśszopy,snopeknadpalonegosiana.
Wodawokółniejpociemniała,przygasła,brzegizrobiłysięczarne
irozmyte.Gdziechłopcy?Czypłynązanią?Odwróciłasięiujrzała
zasobązaśmieconąszczątkami,miejscamispienionąwstęgęrzeki,
wkrejprzeglądasięczerwono-pomarańczowałunawznoszącąsię
nadmiastem.Iskryipodświetloneodspodudymykotłowałysię
poniebie.Upiornyblasktańczyłidrżałnazmarszczkachfal.Ona
jednakbyłajużnaskrajucienia.Wypływałapozagigantycznąłunę,
przyktórejbrzaskwstacegowłaśniesłońcabyłjaknieśmiałyuśmiech
dzieckawobecszczerzącegosiędemona.Rzekaciągnęłazesobą
corazdalejwbezpiecznymrok.
Adam!Frank!zawołała.
Odpowiedziałjejtylkobliskipluskwodyiodległypomruk
wybuchającychpocisków.Byłasama.Chłopcyzniknęli.Ciemniejąca
zkażdąchwiląrzekaunosiławnieznane.Aonaniemiałasił,
bywalczyćzjejnurtem.