parskającnazimnympowietrzu.
–Amożesięboisz?–Zatrzymałwzroknajejtwarzy.
Obawiałasiębardziejjegopalącegospojrzenianiż
ogromnegozwierzęcia,alezanicbysiędotegonie
przyznała.
–Nieznamsięnakoniach–bąknęła.
–Więcsiędoniegoniezbliżaj.Poradzęsobie
–odparł.
Wstałztrudem,kładącrękęnaramieniuAshley.
Zadrżałapodwpływemjegodotyku,którywydałjejsię
poufały,byćmożedlatego,żemężczyźnirzadkojej
dotykali.Czuła,żeskórająpaliibrakjejtchu.
Zwysiłkiemprzełknęłaślinę.
Ichoczyspotkałysięwchłodziemroczniejącego
popołudnia.Czyuroiłasobie,żemężczyznazacisnął
usta,ażyłkanajegoskronizaczęłalekkopulsować?
Przyszłajejdogłowydziwacznamyśl,żeonzaraz
porwiejąwswemocneramionaiprzytuli...Zaschłojej
wustach,awtedymężczyznaodsunąłsięodniej
iruszyłwkierunkukonia,cmokającnaniegodelikatnie
iczule.
OczarowanaAshleypatrzyła,jakdosiada
wierzchowca;widziałatopowielekroćwtelewizji.
Uczyniłtoztakąlekkościąigracją,żeupadekwydałjej
sięwytworemwyobraźni.Poklepałzwierzępokarku
irzuciłjejspojrzenie;wciążwpatrywałasięwniego.
Zapragnęłabłagaćgo,bynieodjeżdżał,byjeszcze
razpozwoliłjejpoczućgorączkęzmysłów.Leczchwila
szaleństwaminęła.
–Dziękujęzapomoc–powiedziałsztywno.–Ateraz
idź,itoszybko,zanimznówkogośprzerazisz