Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdziałtrzeci
IlekroćCarolinesięuśmiecha,zaczynamcośprzeczuwać,
leczsamaniewiemco.
Bat,któregonawetniedotknęłam,spoczywałspokojnie
podpoduszką.Ojciecmiałniebawemwyruszać.Wdomu
panowałruch.Kufry,walizy.Trzebabyłowynająćdwa
powozy:jedenmiałwieźćojca,drugibagaże.
Wnocypoprzedzającejwyjazdwsunęłamdłońpod
poduszkęidotknęłambata,gładkośćtrzonka,sploty
nieruchomychrzemyków.Wodziłamkciukiem
poprzypominającychżyłyornamentach,którezdobiły
penisowatąrękojeść.Ciągnęłysięażponasadę
–miniaturowąpękatągruszkę.Gładziłamjedługo,potem
wstałamzłóżkaizapuściłamsięwmrokkorytarza.Drzwi
sypialniojcabyłyuchylone.Zachowującsięjaknajciszej,
wzięłamzbieliźniarkidodatkowąpoduszkę.
Zauważyłam,żedrzwipokojuCarolinesąnawpół
uchylone.Mojasiostrazawszezamykałajenanoc–tak
jakja.Zostałyzamknięterównieżtejnocy...Zajrzałam
dośrodka,sądząc,iżCaroline,gdymniezobaczy,
usiądzie.Alenie.Wmętnympółmrokuujrzałam
jąrozciągniętąnałóżku.Rozpuszczonewłosyleżały
wnieładzienapoduszce.Podwiniętanocnakoszula