Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdziałpierwszy
Nielubięstarychpokojów,którepokryłabrązowąpatyną
wończasu.
Sufitywdomumojegomężabyłyzbytwysokie.
Pierzchałyodemnie.Nocamiwyciągałamręce,lecznie
mogłamichdosięgnąć.KiedyEdwardpytałmnie,
corobię,odpowiadałam,żewyciągamdłonie,żeby
dotknąćnieba.Nierozumiał.Czyżbyśmyobojebylizbyt
młodzi?
Raznatydzieńzdejmowałzemniekoszulęnocną
ikochaliśmysię.Czasemporuszałamsię,niekiedy
leżałamnieruchomo.Czasembyłamrozmowna,niekiedy
milczałam.Niewiedziałam,comampowiedzieć.
Kłóciliśmysię.Jegomacochaganiłanaszato.Słyszała
nas.Wdużych,wysokichpokojachgłosyniosłysięniczym
ulatującewpowietrzuskrawkispalonegopapieru,które
unosząsię,wirują,opadają.Płyną.
Drzwidosypialnibyłyzawszeuchylone.Leżącnałóżku,
niczymnawielkiejchmurze,częstobawiłamsięjego
kutasem,laseczką,ogonkiem.Ogonkiem.N-k:jakoś
nieładniebrzmitazbitkadźwięków.Nierazodwracałam
się,awtedyEdwardtarłnimwrowkumiędzymoimi
pośladkami.Byłomiprzyjemnie.Leżałamtyłem