Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Arthurocknąłsięnagle.
Przepraszamrzekłżywo.Odpowiedziałembezmyślnie.Nie
będętunocować,idęzarazdodomu.
Niepodnosiłsięjednak,widocznieniebyłomupilno.
Amożebyłzmęczonydalekąpodróżąidlategoniemiałochoty
wychodzićnaulicę,gdziedeszczzacząłpadać.Nieliczniprzechodnie
otwieralispiesznieparasolelubchronilisięwbramydomów.Zapalono
latarnieisłabeichświatłowmgleideszczutworzyłojasneduże
plamy.
ArthurClennampodniósłsięwreszcie,zapiąłsurdutnawszystkie
guziki,wziąłkapelusz,parasol,któryotworzyłnaprogu,iskierował
sięwstronękościołaŚwiętegoPawła.
Szedłdośćdługoprzezpuste,błotnisteulice,mijajączamknięte
sklepyizmierzająckurzece.Szedłkrokiempewnym,drogądobrze
znaną,choćnieuczęszczanąodlattylu.
Nakonieczatrzymałsięprzedbardzostarymdomem,otoczonym
żelaznymisztachetami.Zatrzymałsięiobjąłgouważniewzrokiem.
Ozmrokumurydomuzdawałysięczarne,nadziedzińcuzakratą
konałydwadrzewa,murawanatrawnikubyłataknędznaiżółta,
żebarwąnieróżniłasięodrdzynakratach.Wgrubychmurach
ciemniaływąskieigłębokieokna,któreniemogłydawaćwiele
światła.Domzestarościpochyliłsięnajednąstronę,więcgopodparto
ciężkimibelkami,pokrytymidziśpleśniąiszarymporostem.
Arthurpomimodeszczustałnachodnikuidośćdługowpatrywał
sięwstarąruderę.Wkońcuwestchnąłgłęboko.
Nicsięniezmieniłoszepnąłpółgłosemciemny,ponury
inędznytenmójdom,jakdawniej…Woknachmatkisłabe,blade
światło,jakzawsze.Nic,nicsięniezmieniło.
Zbliżyłsięwreszcieizastukałwdrzwi,potemczekałcierpliwie.
Wdomupanowałagłuchacisza,wreszcieusłyszałciężkiekroki