Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Puściłjejdłoń,sięgnąłpowodzekonia.
–Panirumakczeka.
–Wciążpanchceodprowadzićmniedodomu?
–Jeślipanipozwoli–udałpokorę.
–Jakionwielki.–Zobawązadziwiającąjak
nakobietę,któramiałazwyczajprzeprawiaćsięwbród
przezrzeki,spojrzałanazwierzę.
–Pani,którałapiedzikiezwierzęta,boisiękoni?
–Takichwielkichtak.Niejeżdżękonno.
–Niepojedziemyszybko.Będziemyszli.
–Bylepowoli.
–Zgoda,powoli.–Znowuodczułtędziwną
przyjemność,kiedypodałamudłoń.
UsadowiłpannęMartinprzedsobą,coniebyłowcale
łatwe,gdyżwciążtrzymałaswójkoszyk.Ruszyliwciszy
przerywanejtylkotrzaskiemgałązekłamanychpod
kopytamiJestera.NaszczęściepannaMartinniebyła
rozmowna,wodróżnieniuodwieluprzedstawicielek
swojejpłci.
–Gdziemampaniązawieźć,doEavenshamczy
dodomu?–zapytał,gdywyjechalinawiejskądrogę
upodnóżapagórka.
–Dodomu,jeślimożliwe.
–Absolutnie.Powiepani,jakjechać?
–Tak.Ale…–zawahałasię–zostawimniepanprzy
stodole,niepodgłównymwejściem?
–Byłobytoniezwykłe.
–Niesądzę,bycokolwiek,cowydarzyłosię
dzisiejszegoranka,niemogłobyćuznanezaniezwykłe.
–Byćmożenie,leczjawolałbymzobaczyć,żejest
panibezpiecznanaprogudomu.Niewspomnę