Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdział2
Nałóżkupiętrzyłasięgóraubrań.Niemogłamznaleźć
czarnejbluzki.Niepamiętałam,czyzabrałam
jązmojegomieszkania.Adzisiajbędziepotrzebna.
Czarnespodnieiczarnabluzka–społecznie
akceptowalnejakoprzejawemocjipostraciekogoś.Czy
kolormaznaczenie?Zapinałamguzikipodszyją,jakbym
przekładałapaciorkizapomnianegojużdawnoróżańca.
Ostatnirzutokanabebechyszafywywalonenałóżku
ibyłamgotowa.Przynajmniejteoretycznie.Bojakmożna
byćgotowymnapogrzeb?
–Maaamoooo!–DobiegłmniekrzykLusi.–PanArtur
przyszedł!
Wygładziłamrękąspodnieiposzłamdoprzedpokoju.
CzekałtuArturwczarnympłaszczu,ciemnychspodniach
ilakierowanychbutach.Luśkateżjużnaciągałakozaki.
–Jaksięczujesz?–spytałaprzechylonawpół.
–Znośnie.Wzięłamcośnauspokojenie.
–Damyradę–szepnąłArtur.
–Taaa–mruknęłam,boniemiałamnajmniejszej
ochotyotymrozmawiać.Myślamibyłamjuż
nacmentarzu.Wyobraźnianiestetypodpowiadała
strasznescenariuszeicorazbardziejsiędenerwowałam.
–Podjedziemyjeszczepokwiaty?
–Jasne,niekupowałembezciebie.Samawybierzesz.
–Białeróże–powiedziałambezzastanowienia.
–Tomusząbyćbiałeróże.
Chwyciłamtorebkę,klucze,zamknęłamdrzwi,
apochwilijużodjeżdżaliśmysprzeddomuwkierunku
kwiaciarni.Kupiłampięćbiałychdużychróż.Trzydla
siebieipojednejdlaArturaiLuśki.Żadnychwielkich
wieńców.Nienawidziłamich.Ogromnych,przewiązanych
szarfamiciągleztymisamymitekstami,bardziejdla
żywych,dlasnobistycznegozaakcentowania,żeten
największytowłaśnieodemnie.Zwyklewołałyzkopca
ziemibanalnesłowapożegnańpodpisanewyraźniekto
byłkimdlazmarłego.Teatr.
Kiedyzbliżaliśmysiędokaplicy,zauważyłamPiotra