Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
zostałozaledwiekilkaminut.
–Szkoda,żeciocianiemakomórki.
–Notak,alewiesz,jakajestciocia.Telefonmusimieć
kabelek,boinaczejjaktomożliwe,żebyktośdonas
gadał–powiedziałam,naśladująctongłosucioci.
Zaśmiałyśmysię.Faktycznie,Zosiabroniłasięprzed
komórką.Iniebyłomożliwości,byjąprzekonać.
PrzestępowałyśmyzLusiąznoginanogę,bobyłotrochę
chłodnoimokro.Spoglądałyśmyzniecierpliwością
wkierunku,zktóregopowiniennadjechaćautobus,ale
niestetyciągleniebyłogowidaćnahoryzoncie.
–Mamnadzieję,żesiędużoniespóźnią.–Lusia
zaczynałalekkomarudzić.–Którajest?
–Jużdziesięćminuttemupowinnitubyć.
–Jeeezu,masakra.
–Niestękaj.Tonieułatwiaczekania.
–Amożecośsięstało?
–Tfu!Wypluj.Limitnieszczęśćnatenrokzostał
wyczerpany.
–O!–krzyknęłanagle.–Jedzie!Toten?
–Chyba.–Zdalekatrudnobyłoocenić,czy
towyczekiwanyautokar,alefaktyczniewyglądałbardzo
podobniedotego,którymodjechałaciocia.
–Nareszcie!
Pojazdwjechałwzatoczkę.Miałtablicęzlakoniczną
informacją„pielgrzymka”,więctomusiałbyćwłaśnieten,
naktóryczekałyśmy.Pochwiliotworzyłysiędrzwi
izwnętrzapowoli,aledośćhałaśliwie,zaczęli
wysypywaćsiępasażerowie.Główniebyłytokobiety.
Wieksześćdziesiątplus.Panienagłowachmiałypiękne
czapki,gdzieniegdzietylkozdarzyłsięberet.Ciocia
oczywiścienosiłazgrabnykapelusik.Zawszepowtarzała,
żewiekniezwalniazklasyielegancji,aberetykojarzyły
sięjejraczejzmoherowymcharakterem,więcunikałaich
jakognia.Zastrzegła,żenajejgłowieżadentakinigdy
niepoleży.
RazemzLusiąwnapięciuoczekiwałyśmy
napojawieniesięznajomejsylwetki.Narazie
obserwowałyśmypociesznychstaruszkówpowłóczących