‒Kolejnadziewczynamęczyłacięcałąnoc?‒zapytał,
kręcącgłową.Russellbyłżonatyinigdynieaprobował
moichopowieściodziewczynach.
Uśmiechnąłemsię.Miałrację,aletoniebyłotak,jak
myślał.
‒Aha.Wogóleniespałem.Mimotobyłozabawnie
‒odpowiedziałemzgodniezprawdą.
Przewróciłoczami.
‒Kiedywreszciedorośniesziprzestanieszsypiać
zkimpopadnie?
Wyprostowałemsięnakrześleiprzetarłemtwarz
dłonią.
‒Kiedyfiutmiuschnieiodpadnie‒zażartowałem.
Zanimzdążyłodpowiedzieć,kapitanwszedłdopokoju
iwszyscyzamilkli.Przekazałnamostatnieinstrukcje,
załadowaliśmysiędodwóchvanówiruszyliśmy
namiejsceakcji.
Dwiegodzinypóźniejleżałemnabrzuchu
iwpatrywałemsięwlunetkękarabinu.Wbudynku
poprzeciwnejstronieulicywidziałempięciufacetów
nadneseserem.Jednymznichbyłnaszgliniarz.
Wszystkowskazywałonato,żeinnychczterechgości
rozlokowałosięwwieżowcuipilnowałoprzebiegu
transakcji.Niemusiałemprzejmowaćsięich
obecnością,bozespółnaziemnyzdejmieich,zanim
wkroczymydoakcji.
Krótkofalówkazaskrzeczała.
‒Wchodzimy.Ciszaradiowa.‒Oznaczałoto,
żebędziemysłyszeliwszystko,cosiędziałoznimi,ale
oniniebędąsłyszelinas,dopókisamisięzniminie