Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
zuprzejmymuśmiechem–tedyniewidzępowodu,bynierozpocząć
rozmowynacechowanejwzajemnymszacunkiem.
SzliprzezparęminutwmilczeniuulicąPiwną.PoczymKolanko
rzekł:
–Niepowinienempytać,leczkorcimnieniewymownie.
–Słuchampana…
–Przyznajęsiędopierwszejporażki–rzekłuważnieKolanko.
–Skądpanwiedział,żejestemdziennikarzem?
–Wybrałemtylkonajlepsządlapanaewentualność–powiedział
obojętnieDziarski.–Gdybymwybrałinną,musiałbymkonsekwentnie
rozprawićsięzpanem.
–Wporządku.Stanzbrojnegopogotowiajestświetnympoczątkiem
przyjaźni.WkroczylinaKrakowskiePrzedmieście.
–Czymusimywstąpićdokawiarni?–spytałoschleDziarski.
–Myślę,żeniedasiętegouniknąć.Znamtakąwpobliżu,gdziejest
pustootejporzeizacisznie.
–Czysątakiewśródmieściu?
–Jestjedna.
PrzeszlinadrugąstronęulicyiKolankozatrzymałsięprzed
narożnymwejściemdo„Bristolu”przyKarowej.
–Otejporze–rzekłDziarski–nieznajdziemynagórzemiejsca.
–Ajednakzorientowany.–Kolankouśmiechnąłsięzłośliwie.–Ale
niewiepanzapewne,panieporuczniku,żeotwartazostałatunowa
sala,nadole.
Weszlidoholu,apotemruszylinaprawo,poparustopniachwdół.
OczomDziarskiegoukazałasiędługa,raczejwąskasalazogromnym,
oprawnymwpompatyczniezłoconąramęzwierciadłemwgłębi.Stały
tuczarnopoliturowanekrzesełkaikanapkiwyściełanetłoczonym,
malinowympluszemistolikioniby-marmurowychblatach.Ściany
miałykolorkawyzmlekiemlubbawarki,sufitzmotywemzłoconych,
jodłowychszyszekwefryziesformowanybyłjakwpawilonach
wielkichwystawmiędzynarodowychzkońcaubiegłegostulecia;
wrażenietopodkreślałytrzyżyrandole,składającesięjakbyzlamp
gazowychnazłoconychprętachzpseudokryształowymiwisiorami
wokółośmiumlecznychkul.Naścianachwisiałypoetyczneilustracje
słynnegoUniechowskiego.
–Ładnietu–powiedziałzuśmiechemDziarski,siadając
namalinowympluszupodścianąibawiącsięmetalowym,
szampańskimkielichemnaserwetki–iluźno…
–Cieszymnie,żesiętupanupodoba–rzekłKolanko.–Nie