Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
czekalipaństwoFultonowie.Przyjazdjedynakabyłdla
nichwielkimświętem.
–Och,Bob!–krzyknęłaMaryFultonijużbyła
wobjęciachsyna.Bobodrazuzmiękł,stałsię
chłopcem.Długonieodrywalisięodsiebie.Potem
przywitałsięzojcem.StaryFultonobjąłsynabezsłowa.
DopieroterazRickspostrzegł,jakbardzoobydwaj
Fultonowiesądosiebiepodobni.Tesamekrępe
sylwetkiiidentycznyprofil.Zradościzapomnieli
oRicku,którylekkimchrząknięciemprzypomniał
oswejobecności.Bobprzedstawiłgoszybko:
–KapitanRichardO’Sullivan,takzwanyRick
Ryzykant,mójdowódca…
–Och,topan?!–zawołałaMaryFulton.
–Tojaopanutylewiem.Bobwkażdymliścieopanu
pisał.Proszęsięniegniewać,alebędętraktowaćpana
jaksyna.Jesteścietacymłodzi.Aproposwieku,
wpiątekkończyszdwadzieściadwalata,mójdrogi…
–Wiem,mamo–odparłBob–iztejokazjimam
zamiarwydaćgigantyczneprzyjęcie.Zresztąnietylko
ztej–mrugnąłporozumiewawczodoprzyjaciela.
–Nietrzymajmytakgościa,Mary–mecenasFulton
serdecznymgestemzaprosiłRickadośrodka.Weszli
doprzestronnegohallu,łączącegosięzoranżerią.
Gospodarzepoprowadziligonapierwszepiętro.
Zachwilępokazanomuuroczysalonik,wktórymmiał
zamieszkać.
–Proszęsięłaskawierozgościć.Zarazpodamy
obiad–dokończyłapaniFultonitaktowniewycofałasię