Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Ignacywysiada,wpadawśniegpokolana,ledwiesięwygrzebuje,
ajużżonawpychananiegowózek.Głęboki,brązowy,naskórzanych
paskach,zbudą.Porządny.JegoKryśkapoporodziewygląda,jakby
szłanabal.Torebkętaszczypodlewąpachą,dostałaodrodziców
zAmeryki.Wyjechalijużdawno,wysyłalijejdolaryiprezenty,ale
onawszystkoprzetraciła,wreszciewyszłazadużoodsiebie
starszegoaptekarzaichybatylkodziękitemumagdziemieszkać.
Terazjeszczemudzieckourodziła,awcaletegoponiejniewidać.
Robotnicywautobusiepatrząnaniąsennieiciężko.Ignacemurobisię
niedobrzeodichspojrzeń.PośpieszaKryśkę,żebywysiadałaszybciej,
wyrywajejwózekzdzieckiem.
Sokołowscywysiedli,cofnęlisiędorowu,żebyautobusmógł
odjechać.Zaśmierdziałoropą,Ignacyzakaszlał.Zostalisami
napoboczu.Nadnimiotwarłosięgranatowerozgwieżdżoneniebo,
przednimibiaławiejskadroga:kościół,plebania,szkoła,sklep,
przychodnialekarskaiapteka.Przedwojennybudynekmalowany
naszaro,dachprzykrytygrubączapąśniegu,szerokieoblodzone
schody,przeszklonedrzwiiniebieskaweświatłonadnimi.Apteka.
Ignacyciągnąłwózekprzezzaspy,Kryśkapchałaprawąręką.
Cholernieciężkoimbyłotakiść.Umęczylisię,zanimdoszli.
Sięgnąłdokieszenikożuchapoklucziotworzyłdrzwi.Zworka
zaprogiempodsypałpiaskunaschody.Kryśkajużweszładośrodka
zdzieckiemnarękach,aleonzostałjeszczenazewnątrz.Wyjął
zapałkiisporty.Chwilępomiętosiłmiękkieopakowanie,wyciągnął
jednego,poobracałgomiędzykciukiemawskazującym.Wytrzepał
trochęśmieci,roztarłnadłoniokruchytytoniowegosuszu.Zapalił.
Opartyoporęczschodów,popatrzyłwniebo.Mrózskrzypiał
wpowietrzu.
Mars.Saturn.Wolarz.Orion.Ignacystałzzadartągłową,
gorozbolałkark.
Powolizaciągnąłsiębrunatnymdymem,rozkoszującsięchwilą
samotności:wdechgłęboki,ostryMieczOriona,wydechdługi,
ciężkijegoPas.Awięcwojna.Wsunąłdłońdokieszeni.Upewniłsię,
żejesttamlistoddawnegokolegizseminarium.Pisał,żeszykujesię
WielkaWojnaiżebyon,Ignacy,miałsięnabaczności.„Niewierz