Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
5
Zsamegoranadzwoniędonotariusza.Odbierasekretarka.Dziewczyna
tłumaczy,żeNowaczyńskijestwtrakciejakiegośważnegozebrania
iniemożezemnąrozmawiać.Rozłączamsięgrzecznie,alepochwili
jeszczerazwybieramnumer.Przecieżwreszciemuszęcoś
doprowadzićdokońca.PomoichtłumaczeniachNowaczyński
podchodzidotelefonu.Jestzaskoczony.Twierdzi,żetoniemożliwe,
abykluczniepasował.Aletoja,nieon,sterczałamwczorajwieczorem
podbarem,doktóregoniepotrafiłamsiędostać.Wiemlepiej.
Wkońcuproponuje,abyśmyumówilisięoczternastejprzed
lokalem.Zgadzamsię.
Mamsporoczasu.Powinnamgorozsądniezagospodarować.Jedno
jestpewne:whotelu,wktórymprzezpółnocyzzaścianydobiegały
jednoznaczneodgłosy,niechcęspędzićanichwilidłużej.
Podczaswymeldowywaniasięproszęrecepcjonistkę,
abysprawdziładlamniepołączeniaPKPdostolicy.Pociągmam
osiedemnastej.Dotegoczasumuszęzobaczyćbar.Decyzję,coznim
zrobić,podejmęwWarszawie.
Wychodzęzhotelu.Idęwzdłużrzędustarychkamienic.Jestwpół
dodziesiątej.Naulicysporyruch,choćtojużpogodzinachporannego
szczytu.Napierwszyrzutokadzielnica,wktórejsięznajduję,
nieróżnisięniczymodwarszawskiejPragiczyWoli.Odpadające
tynki,cuchnącebramy,tramwajprzemykającyśrodkiemulicy.
Wszystkoznajome,alejakbybardziejswojskie,bardziejmoje.
Niewiem,skądtouczucie,przecieżtemiejscanieistniałydlamnie
przezwiększośćżycia.Ajednakcośtakiegounosisięwnasyconym
odspalinpowietrzu,żeoddychasięlżej.
Zdrugiejstrony,muszęprzyznać,żewokółnaprawdęjestbardziej
świeżoiczyściejniżkiedyś.Śląskieniebomojegodzieciństwa
czerwieniłosiępoświatąznadhut.Mieniłospadającąnagłowysadzą.
PrzypominamsobienaszewyjazdynakempingdoTurawy.Babcia