Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Edenusiadł.
– Bobudałsiędoportu,abyczekaćnaokręt.
Poleciłemmu,abyprzybyłtutajnatychmiastzeswoim
chińskimprzyjacielem.
– Czypozwolipankoktajlu?zapytałusłużnieWiktor
Jordan.
– Nie,dziękuję!
Edenzerwałsięznowuizacząłprzechadzaćsię
popokoju.
Alicjaspojrzałananiegozezdumieniem.
– Czycośsięstało?
Jubilerwróciłnaswojemiejsce.
– Otak,stałosięcoś.Cośbardzodziwnego.
– Wzwiązkuzperłami?badałzaciekawionyWiktor.
– Takjest.Czypamiętapanipożegnalnesłowa
Maddena,Alicjo?„AwięctylkowNowymYorku.Nigdzie
indziej”rzekłznaciskiem.
– Naturalnie,wiemotym.
– Otóżzamyśliłsię.Właściwieniejest
toprawdopodobneuMaddena.Zatelefonowałdomnie
dzisiajranozeswojejpustyniiwyraziłżyczenie,aby
muzawieźćtamidoręczyćperły.
– Napustynię?powtórzyłazdumionaAlicja.
– Takjest.Byłemwnajwyższymstopniuzdumiony.
Alepoleceniejegobyłostanowcze,apaniwie,żeonnie
lubi,abysięznimukładać.Ograniczyłemsiętylko
doprzyjęciajegopoleceniaiwyraziłemmojązgodę.Ale
gdyskończyłrozmowę,nasunęłymisięwątpliwości,czy
rzeczywiścierozmawiałemzMaddenem.Głoswydawał