Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
AlicjaJordanwydawałasięwesołaiżywajakzawsze.
Jakdzielnieoparłasięlatom!
– Alec,drogi,staryprzyjacielu...wybuchnęła
wesoło.
Ująłjejobiewąskieręce.
– Jakżesięcieszę,Alicjo,żepaniąwidzę!Przysunął
jejskórzanyfotel.Honorowemiejscedlapani.Zawsze!
Usiadłazuśmiechem.Edenbawiłsięnożem
dorozcinaniapapieruiodzyskałpowolipanowanienad
sobą.
– Awięc...cotochciałempowiedzieć...odkiedyjest
panitutaj?zacząłrozmowę.
– Zdajemisię,żeodczternastudni...Słusznie,
wponiedziałekupłynęłoczternaściedni!
– Niedotrzymałapaniobietnicy,Alicjo.Nie
zawiadomiłamniepani.
– Aleprzeżyłamtakrozkosznegodziny!Wiktorjest
dlamniezawszetakiczuły!
– ZapewneWiktorpowodzimusięniewątpliwie
dobrze?UczucielekkiegoniezadowoleniaskłoniłoEdena
dospojrzeniawokno.Mgłaznika,prawda?Będzie
jeszczepięknydzień...
– Kochany,staryAlecu,niepotrzebujepanwcale
wybadywać.Niejesttomójzwyczaj.Najpierwinteres
otomojadewiza.Jesttak,jakpanutelegrafowałam:
zdecydowałamsięsprzedaćperłyPhillimore’a.
Edenskinąłgłową.
– Dlaczegonie?Jakiżcelmiałybyzresztą?