Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Pogrzeb
Miałempięknysen.
Pogodny,wiosennydzień.Słońce,wiatr,białeobłokinabłękitnym
niebiejakflotylleokrętównaoceanie.Śpiewptakówiszumdrzew.
Ktośpowiedział,żeszkodatakiegosłońcaiwiatruitrzebawieszać
pranie.Wszedłemnawzgórzeispojrzałemnamiasteczko.Przed
domamipowiewałybiałeprześcieradła.Caładolinawypełniona
świeżą,lśniącąwsłońcubieląpłócien,wzdymanychwiatremniczym
żagle.Pomyślałem,żejużnigdyniezobaczęniczegorówniepięknego.
Wtedyotworzyłemoczyizobaczyłemstojącychnademnążonę
Marięiobcegomężczyznę.Obojeprzyglądalimisięuważnie.
–No,nareszciesięobudziłeś,misiu.Czekaliśmynaciebie
–powiedziałaMaria.
–Apan,tokto?–zapytałem,patrzącnamężczyznę.
Nieodezwałsię,zatorzekłażona:
–Postanowiłam,żepowinieneśsprawićsobiesolidnygarnitur.
Panzdejmiezciebiemiarę.Jestświetnymfachowcem.
Nanicmojepróbyoporu.Nanictłumaczenia,żeniepotrzebuję
garniturunamiaręiżewystarczamiten,którymam,kupionyzokazji
PierwszejKomuniiŚwiętejsyna,Jasia.Zakładałemgozaledwiekilka
razywroku.
–Pocominowygarnitur?–spytałem.
Obojespojrzelinamniezpolitowaniem.
–Misiu,niedyskutuj,tojużpostanowione.No,wstawaj,szkoda
słońca–powiedziałaMaria.
–Iwiatru...–dopowiedziałem.
–Słucham?–Niedosłyszała.
–Nie,nic.
–Zostawiamwassamych.Nichpanczyniswojąpowinność,
maestro–zwróciłasiędomężczyznyMariaiwyszłazpokoju.
Przyjrzałemsięprzybyszowi.Byłniewysokim,żylastymbrunetem