Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
—Notak—westchnął.—Racja,tenZUStosmutnaperspektywa.Mamnadzieję,że
cisięposzczęściitrafisznalepsząpracę.
—Żartujesz?!—wjejgłosiebyłentuzjazm.—Przezcałewakacjezastanawiałam
się,czynieprzepisaćsięnastudiazaoczne.Mamsuperpracęirazemżestudiamiledwieto
ciągnę.Całeszczęście,żemojaszefowajestwyrozumiała.Pozwalamipracowaćwdomu.To
znaczywakademiku—poprawiłasię.—Terazwiesz,dlaczegomuszęsięstamtąd
wyprowadzić.Zjednejstronytrochęszkodamitejbeztroskiejatmosfery,alezdrugiej—nie
chcętracićciepłejposadkizaniezłąkasę.
—Skoromaszpieniądze,todlaczegojeździszautostopem?
—Młodzieńczafantazja—porazdruginieminęłasięzprawdą.Przecieżtatuśnieźle
jąsubsydiowałwramachzadośćuczynienia.
—Maszszczęście.Widziałemniejednądziewczynę,którażebysięutrzymać,musiała
znaleźćsobiesponsora.
—Sponsora?—nierozumiałaElwira.
—Kaśka,najakimświecietyżyjesz?—roześmiałsię.—Niewidzisztego,cosię
wokółciebiedzieje?Portaleinternetowepełnesąogłoszeńosponsoringu.Totaka
łagodniejszaformaprostytucji.Żalmitychwszystkichlasek.
—Aco,teżjakieśsponsorujesz?—spytałazadziornie.
—Właśnienie.Choćczasamimamwrażenie,żezwiązekkobietyimężczyznyto
jedenwielkisponsoring.Czytowmałżeństwie,czywnarzeczeństwie,czynawetna
pierwszejrandce.Dlategocieszsię,żemaszdobrąpracę,itrzymajsięjej,pókimożesz.
—Dziękizaradę—rzuciłalekko.—Takwłaśniezamierzałamzrobić.
Przezkilkanaścieminutjechaliwmilczeniu.
—Ilepiejniejeździćautostopem.Toniebezpieczne.Sambojęsiękogośzabierać,bo
nigdyniewiadomo,nakogosiętrafi.Słyszałemoróżnychprzypadkach.Atymłodajesteś,
ładna,niepowinnaśryzykować.
Puściłatomimouszu.TerazbyłaKatarzyną,królowążycia.Nicjejtegoniezepsuje.
—Prawiszmimorały,asamteżryzykujesz,zabierająckogośzupełnienieznanego.
—Wiem—odparł.—Idlategostaramsiętegonierobić.—Ztym,żetysiedziałaś
napoboczu,jakbycośsięstało.Niemogłemtegozignorować.Ale...
—No?—czekała,ażdokończyzdanie.
—Alefakt,żeniebezpieczniejestnakażdymkroku.Niedawnowychodziłemod
znajomych.Byłobardzopóźno.Środeknocy.Wypiłemtrochęimusiałemzostawićsamochód
podichdomem.Trochęzlenistwaniezadzwoniłempotaksówkę.Pomyślałem,poco
dzwonićiczekaćdziesięćminut,skorozarogiemznajdujesiępostój?Wsiadłemdopierwszej
znichicośmnietknęło.Kierowcaniewzbudziłmojegozaufania.Ujechaliśmyzedwa
kilometryinatknęliśmysięnapatrolpolicji.Poprosiłem,żebykierowcasięzatrzymał.
Miałemjechaćpozamiasto,więcwołałemsięzabezpieczyć.Zagadałempolicjantów,żeby
wylegitymowalimojegotaksówkarza.Obejrzelimudokumenty;wszystkobyłowporządku.
Odetchnąłemzulgą.Jechaliśmyzgodzinęikiedyzatrzymałsiępodmoimdomem,dałemmu
sporynapiwek.Wkońcucałkiemprzyjemniemisięznimgawędziłopodczasprzejażdżki.
Pozatymbyłomitrochęgłupio,żetakwyskoczyłemztąpolicją.Awiesz,coonzrobił?
Wziąłodemniepieniądze,podziękował,apotemwyjąłzkieszenimarynarkipięćdowodów
osobistych.Wszystkiezjegozdjęciemiróżnyminazwiskami.Omałoniezemdlałem.
Elwiradrgnęła.
—Chceszcośprzeztopowiedzieć?NiemasznaimięPaweł?
—Ależmam—odpowiedział.—Zawszemożemysięzatrzymaćprzynajbliższym
patrolu.Ichodzętylkozjednymdowodemosobistym.Chyba,żetyniemasznaimię
Katarzyna?
—Ależmam—powtórzyłajegosłowa,alezrobiłojejsięgłupio.
14