Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
1
FranciszekKowalski,czterdziestoośmioletni,szczupły,nieznaczniełysiejący
mężczyznaoczerstwejcerze,kościstychpoliczkachiniebieskichoczach,wódkępił
niesłychanierzadko,tylkoprzynadzwyczajnychwprostokazjach,anigdyniezdarzałomu
się,abyprzebrałmiaręiabypoteminnimusieligoinformowaćotym,comówiłijaksię
zachowywał.Byłonjednymzniewieluludzi,którzybudzącsięranonigdyniepotrzebująsię
wstydzićswegopoprzedniegowieczoru.Leczpewnegodnia,wracającpóźnymwieczorem
dodomuzzebraniapartyjnego,któreciągnęłosięprzezwielegodzininaktórym
wielokrotniemusiałzabieraćgłoswsprawachważnychdlaniegoiludzi,zktórymipracował,
spotkałswegoserdecznegoprzyjacielajeszczezczasówpartyzantki.Niewidziałsięznimod
rokuczterdziestegopiątego,kiedytoonsampomaszerowałnafront,ajegoprzyjaciel,ciężko
wówczasranny,pozostałwszpitalujużdokońcadniwojny.Tospotkanieucieszyłoichtak
szalenie,żepostanowilijeuczcićkieliszkiemwódkiiudalisiędonajbliższejrestauracji.
Przyjacielzażądałodkelneraćwiartki,akiedyukazałosiędno,Franciszekprzywołałkelnera
i,abyjegoprzyjacielniepomyślałonim,żeodczasówpartyzantkizdziadziałzupełnie,
poleciłkelnerowi,abypodałnastępną.Taichtakrozochociła,gadałoimsiętakdobrze,
wyblakłyczasnabrałwichoczachtakkrwistychbarw,żetrzeciejzażądalinieomal
jednocześnie,ajużpotem,czwartą,postawiłim,onicniepytającsamkelner.Kiedy
wychodzili,dniałojuż,anaszarymniebiepoczęłyrysowaćsiępierwszepasmajasności.
Pożegnalisięczule,ściskającsobieprzezdługiczasdłonie,potemkażdyznichruszyłw
swojąstronę.
Franciszekkroczyłdzielnie,wpatrującsięwlinięchodnika,leczczuł,żejakieśnie
znanemudotądsiłykołyszągonaboki,aliniatrotuarurazporazwymykałasięzjegopola
widzenia.„Zdajesię–zamruczał–żetrochę…tego…coudiabła…”.Inagle,
niespodziewaniedlasamegosiebie,zaśpiewałtenorem:
Typolskilesie–dlaczegotakkochamyciebie?
Żewgąszczutwymczujemysięjakgdybywniebie.
Spodskrzydełtwoich,
Bezpieczniekierujemynawrogabroń…
Jacyśludziewkombinezonachidącydopracyroześmialisięiobejrzelizanim.Togo
takrozzłościło,żerównieżprzystanął.
–Co,udiabła!–krzyknął.–Myślicie,żemożejestemzalany?
Tamciprzeszli,leczFranciszekkrzyczałdalej:
–Myślicie,żejestemzalany?!Ktojestzalany?Jajestemzalany?Wszystkokłamstwo.
Samijesteściezalani,otityle…
Naglezobaczyłprzedsobądwóchmilicjantów.Patrzylinaniegozimnoize
skupieniem.Franciszekchciałpowiedziećcośdonich,leczwciążjeszczemiałprzedoczami
tamtych,którzygozaczepili,izamiastsłówprzeprosin,porazktóryśkrzyknął:
–Samijesteściezalani!
TerazmilicjancizbliżylisięokrokinagleotrzeźwionyFranciszekzobaczyłichtwarze
zupełniezbliska.Bylitomłodziludzie,jedenwrandzekaprala,drugi,ztrzemapaskami–
plutonowego.Plutonowybyłbardzopiegowatyimiałzadartynos,aFranciszkowizdawało
się,żejegobłękitneoczypatrząspodokutegodaszkazzimnągroźbą.
–Dowódpozwólcie,obywatelu–powiedziałplutonowy.
SztywnymruchemwyciągnąłrękęiFranciszekcofnąłsię.
–Dowód?–wybełkotałzezdumieniem.–Dlaczego?
2