Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Ocaliłmniepan,gdyomałoniewywinęłamorła
nachodniku.Apozatymchodzioświęta.Niktnie
powinienbyćsamwBożeNarodzenie.–Sam.Tosłowo
wracadoniejjakbumerang.–Niezamierzamzaszyć
sięwdomu.Gdytylkoprzestaniepadaćidasięcoś
zobaczyćnametrprzedsobą,wyskoczędoCentral
ParkuizrobięgigantycznegobałwanawielkościEmpire
StateBuilding.NazwęgoBałwanemEmpireState.
Askorojużmowaogigantach,zamówiłamdostawę
choinki.Mamnadzieję,żedotrzejeszczeprzed
zamiecią.Pomyślipan,żebuchnęłamjąsprzed
RockefellerCenter,aleprzysięgam,nicztychrzeczy.
–Takawielka?
–Mójklientmieszkawluksusowymapartamencie.
Takiemieszkaniewymagaodpowiedniegodrzewka.
Mamnadzieję,żeudamisięwtargaćjenagórę.
–Proszęsięniemartwić.Zajmęsiętym.–Zmarszczył
brwi.–Czyrodzinaniebędziesięniepokoiła?Może
jednakpowinnapaniwrócićdodomu,dopókisięda?
Niechcącytrafiłwjejczułypunkt.
–Będziemiznakomicie.Ciepłoibezpiecznie.
Dziękuję,Albercie.Jestpannamedal.
Poszładowindy,starającsięniemyślećowszystkich
mieszkańcachNowegoJorkuwracającychteraz
doswoichdomów.Śmiech,radosnepowitania,uściski.
Wszyscytomają,tylkonieona.
Jestsamajakpalec.
Niemażadnegożyjącegokrewnego.Toprawda,
maprzyjaciół,wspaniałych,alezjakiegośpowodu
toniezmniejszabólu.
Jestsama.