Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Słyszałemmonotonneiuporczywestukaniedodrzwi.Mówię:stukanie,aleraczejbył
tonatrętnydygotźlezamkniętychdrzwi.Początkowosamoreżyserującysięsen
próbowałobjaśnićtedźwiękijakąśsytuacją,którejnierozumiałem,apotemzwolna
jęłasięurealniaćjawa.Zobaczyłemprzedsobąścianę,nieznanąmi,zrozpływającymi
sięcieniami,późniejdostrzegłemnarożkupoduszkiczarnąplamkęjakzaschnięta
kroplakrwiipoczułempiekący,trochępulsującybólnaczole.Gdziejajestem,
pomyślałem.Skądsięznalazłempodporysowanąmrokiemścianą.Leczłoskot
szarpanychgwałtowniedrzwinieustawał.
Wolnopodniosłemsięzłóżkaimachinalnieposzedłemwtęstronę,gdzie
powinnybyćdrzwi.Podrodzeprzewróciłemkrzesło,pewniezmoimwłasnym
ubraniem.Przedsobąwidziałemmrugającypunkcikjaskrawegoświatła.Tobyło
chybamojemieszkanieimójwizjerwciemnejpłaszczyźniedrzwi.
–Zaraz.Chwileczkę.Jużotwieram–chciałempowiedzieć,alegardło
odmówiłoposłuszeństwaitylkozachrypiałem,kaszlącboleśnie.
Przekręciłemzamekidrzwisamezaczęłysięotwierać.Zobaczyłemmłodego,
łysiejącegoczłowiekawjasnymgarniturze,azanimdwóchpolicjantów.
–Możnawejść?–spytałblondyn.
–Tak.Aledlaczego?
–Zarazpanupowiem–iprzestąpiłpróg,azanimobajpolicjanci.
–Cosięstało?–zapytałemponownie.
Jedenzpolicjantówzostałprzyniezamkniętychdrzwiach.Drugitowarzyszył
blondynowi,którydelikatniepopychałmniewgłąbmieszkania.
–Popełnionomorderstwo–rzekłblondyn,ajapomyślałem,żeskądśdobrze
znamtakieteksty.
–Gdziepopełnionomorderstwo?–ikątemokapoznawałemswójprzedpokój
zwielkimwieszakiem,naktórymtrwałynieruchomonaszezimowepłaszcze.
–Upana.Wpańskimmieszkaniu.
Pomyślałemraptownie,żedobrzebyłobysięroześmiaćispróbowałemto
zrobić.Aleonniezwróciłnatouwagi,popchnąłmnieznowuwgłąbpokoju.
–Możepansiętrochęubierze–powiedział,akażdąswojąkwestięzaczynałod
jakiegośmyknięcia,jakbybyłabsolwentemOxfordu.
Spojrzałemwdółizdrętwiałem.Miałemnasobietylkokurtkęodpidżamy.
Zacząłemszukaćzgubionejczęściubioru,obmacałembezskuteczniecałełóżko,
wreszciespostrzegłemswojespodnieponiewierającesięnapodłodze.
Blondynzaczekałdyskretnie,ażuporamsięzgarderobąiwtedydopiero
podszedłdooknaienergicznierozsunąłzasłony.
Zobaczyłemnaszpokójwpierwszymbrzaskudnia.Półkęzksiążkami,
telewizorzmętnymświatłemwszklanymekranie,przewróconekrzesło,moje
drzewkoszczęścia,którerozrastałosięwwielkąilośćgrubychpnizwieńczonych
chuderlawąkoroną.
–NazywamsięKorsak–powiedziałblondyn.Idodałcośwtymrodzaju:–
podkomisarzKorsak.
Niebyliśmyjeszczeprzyzwyczajenidonowegonazewnictwapolicyjnego,my,
kliencidawnejkomunistycznejmilicji.
–Wiepan,bolimniegłowa.Niemogęzebraćmyśli.
–Nicdziwnego.Mapanguzanaczole.
–Jamamguza?–ipodszedłemdonaszegostaregolustrapełnego
szlachetnychliszajów.Pomacałemczarnygruzełzakrzepłejkrwinadprawąbrwią.
Młody,chudypolicjantzbiałąpałkąprzybokujakzurwanymsznuremod
bieliznypokazałcywilowiwzrokiemnasząkanapkę,którabyłaskrzyżowaniemskrzyni
nabieliznęirozkładanegotapczanikaużywanegoczasemprzezrzadkichgości.
3