Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
DODIABŁAZBOGIEMRW2010
GrzegorzPiórkowskiKismet
Stałigapiłsięgłupio.
Janek.
Aha.
Tyżyjesz.
Włożyłemrękępodkoszulę,pomacałemsiępobokubyłtamwielkiskrzep.
Syknąłemzbólu.Alemogłemiść,jedyniekulałemtrochę,bólniegorszyniżprzy
porządnymstłuczeniu.
Żyję.
Jak?
Widaćspartaczyli.Zapomnielimiobciąćgłowy.
Alejakbyzaczęli.
Dotknąłemszyi.Rzeczywiście,teżskrzep,niczymczerwonystryczek.
Ruszylituodrazu?
Co?
Potym,jakmniezłapali.Daliścieradęsięwycofać?
Tak.Alenieprzyszliodrazu.
Nicsięjużniepali.
Jakto?
Powinnosięjeszczepalić,domybytakszybkoniezgasły.Gdybyzaczęli
jakośszybciej,odrazu,tomożejużbywszystkowygasło.Atakpowinnobyć
chociaż
ciepłe.
Bo
przecież
mieszkańcy
sami
by
tego
nie
podpalili...
Wyprowadziliścieich,prawda?
Milczałdługo,spojrzałwstronę,zktórejprzyszedłem.
Janek,jakmyślisz,ilecięniebyło?
Terazjanicniemówiłem.Tujużwszystkowygasło.Dawno.Dziesiątkigodzin
temu.
Ile?
37