Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
niesięukłonił,boznimaszczególniezkuratorem
akademikatrzebabyłodobrzeżyć.Inaczejtendru-
gimógłsięniezgodzićnakandydaturęmieszkańca
zgłaszanąprzezkorporacjęstudenckąBratniaPomoc,
awtedytrzebabyłoszukaćpokojunamieście.Musiał
myślećnietylkoosobie,aleteżokolegach.
MarianRejewskiiJerzyRóżyckizajmowalijeden
zczterdziestusześciupokoidwuosobowych.KiedyZy-
galskiwszedłdośrodka,zobaczyłjeszczedwóchinnych
studentów.Odrazuzorientowałsię,żetrafiłwśrodek
jakiejśburzliwejdyskusji.
Ajacimówię,żeniemożemynatoprzystać!Ró-
życkibyłczerwonynatwarzyzewzburzenia.Szwa-
bynieodpuszcząizrobiąwszystko,żebyodzyskaćutra-
coneziemie!
FrancjaiAngliaimnatoniepozwolą.AdolfWie-
czorekpowiedziałtoodniechcenia,jakbyodczytywał
listęsprawunkówwdrogerii.Uważałsięzanajbardziej
przystojnegozobecnychwpokoju,jakinakursieszy-
frów.Faktembyło,żemiałogromnepowodzenieuko-
bietstudiującychnacałymwydzialematematyczno-
-przyrodnicznym,bezwzględunarocznik.
Uważam,żeaniFrancuzi,aniAnglicyzanas,Pola-
ków,walczyćniebędą.JanCichybyłzupełnymprze-
ciwieństwemprzedmówcy.Niski,krępyizpryszczami
natwarzyozainteresowaniuzestronypłciprzeciwnej
mógłtylkomarzyć.
Zgadzamsięztobą.Zygalskipostanowiłwłączyć
sięwwymianęmyśli.Tytułygazetniemieckichznów
krzycząozwrotPomorza,GórnegoŚląskainaszejWiel-
kopolski…
57