Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
–Dominic,myślałeśkiedyśotym,cobybyło,gdyby
tobyłotwojedziecko?
Dziewczynawyglądała,jakbypożałowałaswojego
pytania.Głupiozaczęłamnieprzepraszać,alejajejnie
słyszałem.WzrokutkwiłemwMichelle.Zawszemnie
uspokajała.Nieważne,czynosiłemjąnarękach,
zabierałemjądosiebiedoogrodu,karmiłem,usypiałem,
czyznosiłemjejkrzyki,kiedyStellamijązostawiałapod
opieką.Niewinnyidziecięcyuśmiechdziewczynki
sprawiał,żechęćposiadaniadzieckamniedobijała.
–Pewniebymterazzniąalboznimsiedziałwdomu
lubwogrodzie.–Uśmiechnąłemsiędosiebie.–Zapewne
alborobilibyśmyrazemkolację,albooglądalibyśmy
bajki.Apotemposzlibyśmyobojespać.Aletaksięnigdy
niestanie–dodałem,leniwieunoszącramiona.–Dziecko
niebyłomoje,bojaniemogęgodać.Normalka,
Reechards.Najboleśniejszebyłoto,żemiwmawiała,
żejestemojcem.Niewiedziała,żeniemogęmiećdzieci.
–Dominic,aco,jeślitenlekarzsiępomylił?–spytała
nagle.–Byłeśuniegotylkoraz.Awłaściwienawet
doniegonieposzedłeś,botenfaktwyszedłpotwoim
wypadkuwArizonie.Niechceszpójśćrazjeszcze?
–Niewiem–stwierdziłem.–Niewiem,czyznówchcę
słyszećtosamo.
–Najwyżejbędzieszwyciągaćzaresztunastoletnią
Chelle,anieswojącórkę.
Zaśmiałemsięnajejsłowa.
–WyciągaćzzakratcórkęMcLeanatoczysta
przyjemność.