Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
1
Ktośrzuciłuroknamiasto.Słonecznemuigorącemudniuwiosny
osmakulatatowarzyszyłhałassamochodów.Powiewpowietrza
pachnącegomorzemikrememdoopalaniasprawiał,żewszystko
wydawałosięprostejaknutywypływającezsaksofonuColtrane’a.
OczarowanyurodądziewczątzAlicante–ichwiecznieopalonąskórą,
piegamipodoczami–atakżestrojami,któreledwiesięgałykolan,
pozwalałemnieśćsiętłumowipodążającemualejąMaisonnave.
Wydawałomisię,żeznajdujęsięwonirycznejbajce.Brakowałotylko
dobrzeschłodzonegopiwa,któreprzyniosłobyulgęmojemugardłu.
MijającedniprzypominałynieułożonąkostkęRubika:niebyły
tonaszenajlepszechwilezPatrycją.Kochaliśmysięmimoznaczących
różnicwwielukwestiach,aleostatnimiczasywydawałomisię,
żedzielinasjeszczewięcejniżdotąd.Czułem,żelękprzedutratątego,
cojużosiągnęliśmypowstrzymujejąprzedodejściem,alejednocześnie
corazbardziejpragnęłaposiadaniawięcejniżmogłemjejdać.
RuszyłemprostowkierunkualeiFedericoSoto.Szedłemżwawo,
niczymbohaterteledyskunanowojorskiejPiątejAlei.Rozpierałamnie
energia.Nastałamojaulubionaporarokuiczułem,żeżyję
wnajwspanialszymmiejscuwybrzeżaśródziemnomorskiego.
Zatrzymałemsięprzedprzejściemdlapieszych.Wkieszeni
zawibrowałtelefon.Wyjąłemaparat,rozłożyłemetuiizbliżyłem
doucha.
–Gdziedodiabłasiępodziewasziczemuniemacięwbiurze?
–wykrzyczałzachrypniętyodczarnegotytoniugłos.TobyłOrtiz,
dyrektorredakcjiLasProvinciaswAlicante.Mójszef.
–Cosiędzieje?–odparłemspokojnie.–Wyskoczyłemcośkupić.
–Dajspokójzwymówkami,Caballero!–grzmiałOrtizzdrugiej
strony.Byłnaprawdęrozeźlony.–Powinieneśbyćtutajipisaćten
przeklętyartykułoUniwersytecie.Czemutwojekrzesłoobrasta
kurzem?
Zupełnieotymzapomniałem.