Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
zwiastującynadejściewieczoru.
Dwastatki,leżącebezruchunaspokojnymmorzu,wydałymisięnierzeczywiste.Szybko
odwróciłamoczyodpotworaciągnącegozasobąstrasznąsforę;byłtowidokzbytokropny.
Równieokropnybyłwidokczarnego,rogategostworasiedzącegowysokonaskale
iprzyglądającegosiędalekiemutłumowi,zebranemuwokółjakiejśszubienicy.
Każdyobrazekcośopowiadał,częstocośzagadkowegodlamojegodziecinnegoumysłu
iniedokształconychuczuć,alezawszecośgłębokozajmującego;jaktebajki,którenam
niekiedywzimowewieczoryopowiadałaBessie,gdybyławdobrymhumorze.Wtedyto,
przysunąwszystółdoprasowaniaprzedkominekwdziecinnympokoju,pozwalałanamusiąść
dokołaiprasująckoronkowefalbankipaniReedalborurkującbrzegijejnocnychczepków,
karmiłanasząciekawośćopowiadaniamiomiłościiprzygodach,zaczerpniętymizestarych
bajekijeszczestarszychballadlubteż(jakpóźniejodkryłam)zkart
PameliiHenryka,
hrabiegoMoreland
.
ZBewickiemnakolanachczułamsięwowejchwiliszczęśliwa,aprzynajmniejposwojemu
szczęśliwa.Bałamsiętylko,żebyminieprzeszkodzono;niestety,stałosiętoażnazbytprędko.
Otworzyłysiędrzwiodsalonu.
–Hę!Pannomrukliwa!–usłyszałamkrzykJohnaReeda,lecznagleumilkł;pokójwidocznie
wydałmusiępusty.–Gdzie,ulicha,onamożebyć?–wołałdalej.–Lizzy,Georgiano–wołał
nasiostry–Janetuniema;powiedzciemamie,żewyleciałanadeszcz,nieznośnezwierzątko!
„Dobrzezrobiłam,żezaciągnęłamzasłonę”–pomyślałam,gorącopragnąc,bynieodkrył
mojejkryjówki.JohnReedniebyłbyjejodkryłsamodzielnie;niebyłonanibystry,ani
pomysłowy,aleElizawtejżechwiliwsunęłagłowęprzezdrzwiiodrazupowiedziała:
–Siedziprzecieżweframudzeokiennej,John!
Jateżnatychmiastwyszłamzukrycia,gdyżdrżałamnamyśl,żemnieJohnstamtąd
wyciągnie.
–Czegochcesz?–zapytałambardzozalękniona.
–Powiedzraczej:„Czegopaniczchce”–odpowiedział.–Chcę,żebyśtuprzyszła!
Izasiadłszywfotelu,wskazałmigestem,żemamsięprzybliżyćistanąćprzednim.
JohnReedbyłczternastoletnimuczniem,oczterylatastarszymodemnie,gdyżmiałam
wtedydziesięćlat.Byłdużyitęginaswójwiek,onieczystejiniezdrowejcerze,grubych
rysachnarozlanejtwarzy,ciężkiejbudowieiwielkichrękachinogach.Objadałsięzawszeprzy
stole,cowpływałoźlenajegowątrobę,powodowałomętnośćoczuiobwisłośćpoliczków.
Powinienbyłznajdowaćsięwszkole;jednakżematkazabrałagododomunamiesiąclubdwa
„zpowodudelikatnegozdrowia”.PanMiles,nauczyciel,utrzymywał,żeJohnbyłbynajzupełniej
zdrów,gdybymunieprzysyłanozdomutyleciastisłodyczy.Sercematkijednakżenie
podzielałotaksurowegosąduipaniReedprzypisywałazływyglądJohnaraczej
przepracowaniu,amożetęsknociezadomem.
Johnniebyłwielceprzywiązanydomatkiisióstr,amniepoprostuniecierpiał.
Obchodziłsięzemnąbrutalnieibiłmnie,itoniedwalubtrzyrazynatydzieńalborazlub
dwarazynadzień,alestale.Bałamsięgokażdymnerwem,drżałamnacałymciele,gdysię
domniezbliżał.Byłychwile,gdytraciłamwprostprzytomność,takimprzejmowałmnie
strachem,gdyżniemiałamznikądochronyprzedjegogroźbamiiszturchańcami;służbanie
miałaochotyujmowaćsięzamną,bynienarażaćsięmłodemupanu,apaniReedbyłagłucha
iślepanajegozachowanie:nigdyniewidziała,abyJohnmniebił,nigdyniesłyszała,aby
miwymyślał,choćnieraztoczyniłwjejobecności,jakkolwiekczęściejzajejplecami.
Jakzwykleposłusznamu,zbliżyłamsiędojegofotela;najpierwpokazałmijęzykwcałej
okazałości,trzymającgotakwyciągniętymprzezjakietrzyminuty;wiedziałam,żezachwilę
mnieuderzy,achoćlękałamsięciosu,topatrzącnaJohna,niemogłamsięopędzićmyśli,
żejestbrzydkiiwstrętny.Możewyczytałtemyślizmojejtwarzy,gdyżnicniemówiąc,nagle
uderzyłmniezcałejsiły.Zachwiałamsię,aodzyskawszyrównowagę,cofnęłamparękroków.
–Tozatwojezuchwałeodpowiadaniemamie–powiedział–izatwojeskradaniesię
ichowaniezafirankami,izatospojrzenieprzedchwilą,tyszelmo!
PrzyzwyczajonadobesztaniazestronyJohna,niepomyślałamnawet,bymuodpowiedzieć;
zastanawiałamsiętylko,jakznieśćszturchaniec,któryzpewnościąnastąpipoobeldze.
–Cośtyrobiłazazasłoną?–zapytał.
–Czytałam.
–Pokażksiążkę.
Poszłamdooknaiprzyniosłamjąstamtąd.
–Niemaszprawabraćnaszychksiążek;mamapowiedziała,żejesteśtutajnałasce;nie