Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Ztejracjizawiązałasięrozmowa.
–PandobrodziejdoWarszawy?
–Tak.
–ZParyża?
–Nie.ZAlgieru.
–Oho!Kawałdrogi.Jatylkoparęstacji.Wracam
zKrakowa.
Kufryzamknięto.Ruszylirazemdobufetu.
–Będziepanutrudnoporozumiećsięnieznając
języka.
–Umiempopolsku.
–Ach,tak!–rzekłtamtentonempodziwu.
Spojrzałnaniegouważnie.
ŚmiesznyFrancuzumiejącypopolsku.
Byłtomłodyczłowiek,piękniezbudowany,przystojny,
zruchówzdradzającywojskowego.
Twarzmiałmocnośniadą,rysyściągłe,włostużprzy
czaszceścięty.Dziwnieprzytejciemnejcerzeodbijały
jasnewąsikiiszareoczy,patrzącehardoiswawolnie
spodpłowychbrwiiszerokiegoczoła.
Ubiórwskazywałzamożność.
Udrzwipożegnalisię,aleobywatelniestracił
gozoczu.
Dopilnował,gdytamtenwychodziłpodrękęzjakąś
starsządamąiwśladzanimpodążył.
Zajęlimiejscawjednymprzedziale.
Kobietaulokowałasięprzyoknieikazałamłodemu
usiąśćnaprzeciw.
–Tylkouważajteraz!Jesteśmyusiebie!–rzekła
pieszczotliwiegładzącgopogłowie.
Żandarmwracałzpaszportami.
–Paszportydwafrancuskie:KonstatnyiFelicjaJamont
–rzekłmłodyczłowiek.
–Aha,tojużwiem!–mruknąłdosiebieobywatel
zdrugiegokąta,odbierającswójbiletnadgraniczny.
Milczałjednakażpociągruszył.Wtedydopiero
uchylającpanamyspytałkobiety:
–Czypanidobrodziejcedymnieszkodzi?
Drgnęłaiodwróciłasięgwałtownie.Sekundębyłabez