–Chybadamsięnamówić.
Coprawda,niktnieznałcelujejdzisiejszejwycieczki.
Rosezostałapodopiekąswojejprababci.Gdybyjej
nowyznajomyzamierzałcośzłego,nieprędko
bydoniegotrafili…
Kiedywziąłjąnaręce,instynktownieobjęła
gozaszyję.
–Wygodnieci?
Niezdolnawydobyćzsiebiegłosu,tylkokiwnęła
głową.
–Dobrze–odparł.–Takbędzienajszybciej.
–Dziękuję–szepnęła.
Odprężyłasiętrochę,alestopazaczęłapulsować
boleśnieikilkakroplikrwispadłonajasnypiasek.
–Boli?–spytał.
–Boli–przyznała.–Okropniemigłupio.
–Niepotrzebnie.–Dążyłprzedsiebiedługimi
krokami.
Domokazałsięprzestronny,nowoczesny,zpięknym
widokiemnaocean,przynajmniejdwarazywiększy
odjejapartamentuwSantaMonica.
–Jesteśmy–powiedział.
–Możezostańmytutaj…–Wskazałaobszernepatio.
–Cóż,jeżelituczujeszsiębezpieczniej…–Mrugnął
szelmowsko.
–Nieotochodzi.
–Nie?–Zuśmiechemuniósłładnieukształtowaną
brew.
–Niechciałabymciniczegopobrudzićkrwią.Masz
pewniejakieścennedywany…
–Dywany?–Uśmiechnąłsięszerzej.–Naszczęście