Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
naprzykładtepiwonie,którezasadziłaśposwojej
ko​mu​nii...Corokuwczerwcuza​kwi​tają!
Na​prawdę?
Samasiędziwię.Nawetrazrozmawiałyśmyotym
zMarzeną,jakietoniezwykłe,żetylelatminęło,aone
corokuwschodzą.Abrzózkizadomem?Też
tyjesa​dzi​łaś.
ZprababciąiSylwią.TylkoSylwianielubiłagrzebać
sięwziemi.Na​dalnielubi.
Dzwoniładomniewzeszłymtygodniu.Chwaliłasię,
żedo​stałapod​wy​żkę.
Tak,układajejsięprzytaknęłaSarabez
prze​ko​na​nia.Chybajużniewróci.
Takmy​ślisz?
DobrzejejwKanadzie.Mamężastamtąd,
za​do​mo​wiłasię.
Amożepójdziezatwoimprzykładem,ktowie.
Po​cze​kaj,za​razprzy​niosęwię​cejkom​potu.
Jolazniknęławdrzwiach,zostawiającSaręsamą
zewspomnieniamiosadzeniubrzóz.Byłowtedybardzo
ciepłojaknalistopad,zarazpotemposzłynacmentarz
zapalićzniczezaduszepradziadkaijakichśodleglejszych
krewnych,którychnagrobkipozapadałysiępodnaporem
latwmiękkącmen​tarnązie​mię.
Widziałatojakprzezmgłęsenny,ospałyogród,
Sylwięwniebieskiejkurtceiprababcięwkraciastej
spódnicy.Icmentarz,jakbyspowitydymem,może
pochodzącymzpierwszolistopadowychzniczy?Iodległe
wzgórza,zabarwionenaprzygaszonyfiolet.Isąsiada,
idącegozkrową,pozdrawiającegojezdaleka.Ilas,
pach​nącycie​płąje​sie​nią.
Alesadzeniapiwoniiniemogłasobieprzypomnieć,