Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdział4
Usiadłamnamiejscupasażeraizapięłampasy,
spojrzałamnapogodnątwarzWilla,któryodpaliłsilnik,
mającnaustachuśmiechjakmałedziecko,któremiało
zarazcośnabroić.Janatomiastmiałamwyrzuty
sumienia,bowcaleniechciałamzostawiaćsyna.
PragnęłambyćcałyczasprzySebastianie,bowiedziałam,
żestraconegoczasuniedasięjużodzyskać.
Doskonalewiem,żechciałabyśwrócićdodomuibyć
znaszymsynkiemrzekłWilliam,odjeżdżającspokojnie
spodnaszegodomu.Wkońcujednakprzyszedłten
moment,wktórymjegorodzicemogąspędzićczassam
nasam.Cieszmysię,żemamytakąmożliwość.
Łatwocipowiedzieć.Nosiłamgopodsercemtyle
miesięcy,apóźniejnierozstawaliśmysięnawet
nachwilę…Nicdziwnego,żejesttodlamniedosyć
trudne.Westchnęłam,czując,żewoczachzaczynają
zbieraćmisięłzy.
Wiem,skarbie,jatowszystkorozumiem,alepamiętaj,
żeonmaterazświetnąopiekę.Uśmiechałsię,patrząc
przedsiebie.Jestempewien,żetwojamamaniedałaby
muzrobićkrzywdy.
Właśniedlategocieszęsię,żejedziemy.Prędzejczy
późniejbędęmusiałazacząćodcinaćłączącąnas
niewidzialnąpępowinę.Udawałam,żepalcamitnę
powietrze.Pozatymbrakowałomitychnaszychchwil
wedwoje.
Mężczyznanieodpowiedział,tylkopołożyłciepłądłoń
namoimudzieijepogładził.Uśmiechnęłamsiędoniego
delikatnie,łapiącjegorękę,aon,zupełniejakbychciał
mniepocieszyćiwesprzeć,lekkościsnąłmojepalce.