Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
ROZDZIAŁ4
Pokilkudniachbezsennościprzypomniałamsobie,
żeżonajednegokolegiMarkaznafińskiinatymoparłam
mójplanA.Gdybyniewypalił,cozdarzasięczęsto,
toznajomazestudiównapewnomówiipowłosku,
ipohiszpańsku.Nieodzywamsiędoniejdośćdługo,
alejeślidobrzekojarzęzdjęciazFacebooka,toona
masynawtymsamymwiekucoDuszek,więccoś
wykombinuję.Jakzawsze.
Dziśwyjściedoprzedszkolajakośnamposzło.Misia
byłaskłonnadowspółpracyjaknigdy.Takispokojny
poranekjestdlamnienajlepszympaliwem,naktórym
dojadędowieczora.Szkodatylko,żetonieregułaani
zapowiedźkońcaskokurozwojowegoalboporzucenia
przezdzieckopewnychnawyków,tylkoraczejwygrana
naloteriiniewiesz,kiedybędziedobrze,niewiesz
dlaczego,aletrzebasięcieszyć,żesięudało.
Skorodzieńsiętakpięknierozpoczął,zaprosiłam
teściowąnakawę.Jestemwdzięczna,żemamtaką,
jakajest.Zrozmówzkoleżankamiwiem,żemogłam
trafićwyłączniegorzej.Wtrącaniesiępodprzykrywką
udzielaniadobrychrad,ingerowaniewjadłospis,
ubieraniedzieciwczapeczkiinausznikinaprzełomie
wiosnyilata,narzucanieswojegozdaniaitympodobne
historienaporządkudziennym.Janaszczęścieznam
jetylkozopowieści.Możeratujemnieto,żemama
Markaniemajużczasunakontrolowanienaszegożycia,