Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
spojrzeniamówiącebardzowyraźnie:„Boże,żebyjuż
prędzej!”.
Naglegwarprzycichł.Rozmowyurwanowpółsłowa,
wszyscyzgrupowalisięprzystołachipogrążylizlepiejlub
gorzejudanymzainteresowaniemwgrubych,
beznadziejniegrubychtomach„Anatomii”Bochenka.
Odstołudostołuwieśćniosła:„Przyszedłprofesor,jest
wściekły!”.
Niespodziewanewtargnięcieprofesorazaskoczyłomnie
wdrugimkońcusali,gdziekupowałambiletnapiątkowy
koncertiplotkowałamzkoleżankami.Pomknęłamszybko
doswegostołu,potrącająckażdego,ktomistanął
nadrodze.Oczywiście!Jakzwyklemiałampecha.Przy
stolezastałamprofesora,któryznęcałsięnadMarianem
iLeszkiem,jakożeprawiewszyscy,którzypowinnibyć
przynaszymstole,bylidzisiajnieobecni.Sąsiedniestoły
starałysięnamdopomócwrobieniusztucznegotłoku,ale
posprawdzeniulistyitakwyszłonajaw,żeobecni
sądzisiajtylkoZapolska(czylija),RogowicziMichalak.
Musiałamsiędługotłumaczyć,dlaczegoniebyłomnie
przystole,atujeszczenaszasystent,doktorLisicki,mój
wrógosobisty,uśmiechnąłsięzłośliwieiabydopełnić
miarymegoponiżenia,rzuciłodniechcenia:
–No,paniZapolskawogólemałointeresujesię
preparatem…
–Copanipreparuje?–spytałprofesortonemnie
wróżącymniczegodobrego.
–Jamębrzuszną,panieprofesorze.–Rzuciłam
błyskawicznespojrzenienapreparat,któregodzisiaj
wogólenieruszyłam.Właściwiedoktormarację…
Rzeczywiścienieprzykładamsięzbytnio