Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdział2
Beatriz
Kiedyrozstaliśmysiępodsejmem,ruszyłamprzedsiebie,lecz
naswoichpośladkachczułampożądliwywzrokmężczyzny.
Denerwowałomnieto,alezarazempowodowałodziwneuczucie.
Armandonależałdobardzoprzystojnychmężczyzn.Niejednakobieta
dałabysiępokroić,abyzwróciłnaniąuwagę,alenieja.Onmnie
straszniewkurzał.
Przyspieszyłam,abyzniknąćzjegopolawidzenia.Znajdującsię
wwindzie,oparłamsięozimnąścianę.Dotego,żeonmniedrażnił,
zdążyłamsięprzyzwyczaić,aleniepowinnambyłazachowywaćsię
takjakprzedchwilą.Naszesłowneprzepychankiwyglądały,jakby
dwójkadziecistarałasiępostawićnaswoim.
Usiadłszyprzyswoimbiurku,wyciągnęłamgruby,różowynotes
ztorebkiizaczęłamwertowaćstrony.Miałamwnimzapisane
wszystko,cozamierzałamporuszyćpodczasdebaty.Byłam
przekonana,żeprzekonaniesejmudomojejwizjiniebędziełatwe.
Źródłaodnawialne–toniebyłtemat,którybędąchcielipodjąć
politycy.
Wierzyłamjednakwswojemożliwościisiłęciężkiejpracy,którą
wtowłożyłam.
–Gotowa?–Marcelapojawiłasięwprogumojegogabinetu.
–Takmisięwydaje.Tylkomamdziwneprzeczucie,żecośmoże
pójśćnietak.
–Boże,kobieto,studiowałamtedokumentychybaodmiesiąca,więc
niewierzę,żecośsięzepsuje.Przecieżtrułaśnamotymprzykażdej
możliwejsytuacji.
–Alboktoś.
–Maszkogośkonkretnegonamyśli?