Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdział4
James
Budzęsięzwyjątkowopięknegosnuipierwsze,cowidzę,toblond
puklenamojejtwarzy.Przecieramoczyiobracamgłowęwprawo.
Miley.Uśmiechamsięnatenwidok,bonieczęstoostatniosięzdarza,
byśmybudzilisięoboksiebie.Obserwujęją,jakspokojnieśpi.Jakjej
klatkapiersiowaunosisięrytmicznie.Jednąrękętrzymapodgłową,
adrugąprzerzuciłaprzezemnie.Uwielbiamsiętakbudzić,
tozdecydowanienajlepszyporanek,jakimógłmniedziśspotkać.
Nawetniepamiętam,jakznaleźliśmysięwmoimłóżkuanikiedy
zasnęliśmy.Wiemnatomiast,żeleczeniezaproponowaneprzezMiley
przyniosłorezultaty,boczujęsięowielelepiejniżwczoraj.Nie
ciekniemiznosa,niebolimniegłowa,jedyniechcemisiępić.Ito
strasznie.
Wyswobadzamsięspodrękimojejdziewczynyipocichuwychodzę
zsypialni,anastępniezmierzamdokuchniwposzukiwaniuwody,
soku,czegokolwiek.Zazwyczajmamsporyzapaspicia,aleniedziś.
Jużmisięwszystkopokończyło.Znajdujęwlodówceostatniąbutelkę
sokupomarańczowego.Powinienbyćjeszczedobry.Odkręcam
goiupijammałyłyk,bojestcholerniezimny.Rozglądamsię
pokuchniicośmituniegra.Jeststrasznie…czysta.Nieto,żeby
nacodzieńpanowałwniejbałagan,alewszystkodookołajakośtak
wyjątkowolśni.Chybajużwiem,czyjatosprawka.Uśmiechamsię