Treść książki

Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Wgórachpogodapotrafizmienićsięwokamgnieniu,
azimązmrokzapadatakszybko,jakbysłońcenagledało
susazanajwyższyszczyt.Zdarzasięteż,żepodolinach
echemniosąsięokropnyhukiłoskot.Toznak,
żezezboczyzsuwasięlawinaizmiatawszystko,
cospotkanaswejdrodze.Wtedylepiejsiedzieć
wciepłymdomuinawetnosaniewysuwaćzapróg.Ale
MariaVincentimiaładodomujeszczesporykawałek.Szła
wydeptanąwśnieguścieżkąprzezgórskąprzełęcz,niosąc
wramionachsynka,którywierciłsięimarudził.
Zarazpotemotuliłasynkamocnoswoimszalem
ipocałowaławzimnynosek.Nadrabiałaminą,aletak
naprawdęszłazcorazwiększymtrudem.Ścieżkabyła
oblodzonaiprzysypanaśniegiem.Wystarczyłjeden
nieostrożnykrok,bystracićrównowagę.Sprawynie
ułatwiałaniwiatr,anikręcącysięwramionachsynek.
Mamaprzygarnęłagomocniejisunęłaprzedsiebie.
Wmroźnejciszysłychaćbyłotylkoskrzypiącypodbutami
śnieg.Naglegdzieśwysokorozległsiędziwnytrzask,
jakbygóryzazgrzytałyzębami.Izarazpotemogłuszający
łoskotwypełniłdolinę.Stromymgórskimzboczempędziła
naośleplawina.Ogromnemasyśnieguporywały
wszystko,cospotkałynaswejdrodze.Podnaporem
lawinynawetrosnącegdzieniegdziedrzewałamałysięjak
zapałki.PaniVincentiwiedziała,żejeszczechwila,acały
światzwalisięjejnagłowę.Ziemiapodjejstopami
zadrżałainaglejakaśogromnasiłacisnęłanią,jak
szmacianąlalką,prostowskalnąszczelinę.Kobieta,
przytrzymującdziecko,przywarłacałymciałemdotego
wgłębienia.Nadniąsterczałkawałekskalnejpłyty,
niczymkamiennyparasol.Gdynawałnicaprzetaczałasię
pozboczu,kilkalodowychodpryskówuderzyłowpanią
Marię,alenaszczęścielawinanieporwałajejzesobą.
Pochwilizwałyśnieguspiętrzyłysięzaplecamikobiety
nakształtbiałejściany.
„Jużponaspomyślała.Niktnastunieodnajdzie”.
Myliłasię.Trochętotrwało,alepojakimśczasiektoś