Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Dominik
Kwiecień
—Możenadzisiajjużwystarczy—burknąłogolony
nałysomężczyzna,któregopalceprzypominające
serdelkioczyszczałymojąbrudnąodtuszuikrwiskórę
naramieniu.
Spojrzałemnawiszącynaścianiesalonuzegar,który
wskazywałosiemnastą.Spędziłemnatymniewygodnym
krześleosiemgodzin.Początkowoupływaływieki,zanim
minutyprzeistaczałysięwkwadranse,atewgodziny.Ale
kiedytatuażystazacząłwypełniaćkonturywzoru,czas
ruszyłzezdwojonąprędkością.
—Kiedymożemydokończyćresztę?—zapytałem,
patrząc,jakmężczyznananosinazaczerwienionemiejsce
wazelinę,którąnastępnieprzykryłopatrunkiemzfolii.
—Chceszmniewykończyć?Czytestujeszmoją
anielskącierpliwość?—zapytał,srogomarszczącbrwi.
—Poprostuniechcęspędzićwtwoimsaloniecałego
pieprzonegotygodnia.
Krzaczastebrwiuniosłysięwyżej.Następnienatwarzy
mężczyznydostrzegłemukradkowyuśmiech.Jegowargi
zacisnęłysięwjednąlinięiprzyjęłykształtpodkowy
symbolizującejszczęście.Tengrymasniepasował
dokształtutwarzytatuażystyanidopotężnejpostury
jegowytatuowanegociała.Mojeniebyłotakmasywne,
twarzwyglądałaprzyjaźniej,aleuśmiechtakżeniebył
moimprzeznaczeniem.Rzadkomożnabyłodostrzec
umniechociażbyjegocień.
—Dajmijeszczedwadni—oświadczyłmężczyzna
raptownie.
Skoromamznimspędzićdwadni,pominimumosiem
godzin,muszęnadaćmujakieśimię
—pomyślałem.
MożeBen?Tak,nazwęgoBen
—postanowiłem,poczym
zsunąłemsięzkrzesłaszybkimruchem.
—Chcęteżprzekłućsobiesutki—oznajmiłem
znienacka,choćtenpomysłniebyłpodyktowanyżadnym
impulsywnymodruchem,jużjakiśczastemu
postanowiłemtozrobić.