Treść książki
Przejdź do opcji czytnikaPrzejdź do nawigacjiPrzejdź do informacjiPrzejdź do stopki
Rozdział1
–Uważaj!–powiedziałTrzeci.Tonjegogłosubyłostrzegawczy,alespokojny.
Szóstysiedziałnieruchomo,ręcewciążjeszczetrzymałnakierownicy,chociażstaliw
tymzagajnikuodkilkuminut.Oczywiście,mógłustąpić,dotychczaszawszetakrobił.Co
prawdaTrzeciniebyłjegobezpośrednimprzełożonym,tymniemniejwukładziesiłliczyłsię
prawietakjakPierwszy.ZresztąPierwszegowidywanotakrzadko,że…Nonie,zapomniećo
nimniktnawetniepróbował.
AledzisiajSzóstyniechciałustąpić.Jegokanciastatwarzzmocnozarysowanąszczęką
wyrażałazdecydowanyupór.
–Nacoczekamy?–burknął.
–Jajużswojepowiedziałem.Zawracaj.
–Wżadnymwypadku.Chcesztamwracać,towysiądźzwozu.Naszosiezłapiesz
kogoś,ktociępodwiezie.Zresztąmożesziśćpieszo–uśmiechnąłsięzłośliwie.
–Uważaj!–powtórzyłTrzeci.Siedziałobokniegotrochęskulony,przeszkadzałymu
długienogi.Patrzyłjakbyprzedsiebie,aleSzóstywiedział,czułto,żewzroktamtegonawet
przezsekundęnieominąłjegotwarzy.Onsamnawetniemusiałspoglądaćwprawo.Od
dawnazakodowanemiałwpamięciteregularnerysy,pięknieosadzonągłowęioczykoloru
ciemnegopiwa.Oczymordercy.TakprzynajmniejSzóstymyślał,botoiowowiedział.
–Zadobrzecięznam–powiedział.Natychmiastpożałowałtychsłów.Kropelkipotu
wystąpiłymunanosieibrodzie.
Trzecizmrużyłtylkooczy,uśmiechnąłsię.Lewąrękęwsunąłwkieszeńpłaszcza,i
gdybySzóstyrzeczywiściedobrzegoznał,przeraziłbysiętegoruchu.
–Zawracaj!–Wgłosiebrzmiałaterazgroźba.
Szóstywzruszyłramionami.Przekręciłkluczykwstacyjce,srebrzysteaudi
bezszelestniepotoczyłosięzwolnawkierunkuszosy,zkażdąchwiląoddalającsięod
Warszawy.WtedyTrzecibłyskawiczniewyszarpnąłrękęzkieszeni.Tłumikprzygasiłodgłos
strzałów.Czaszka,trafionazodległościmożepiętnastucentymetrów,rozprysłasię.Trzeci
zahamowałwóz,schowałpistolet,sięgnąłnatylnesiedzeniepobrązowątorbę,wyszedłz
samochoduirozejrzałsię.Wzagajniku,gęstozarośniętymświerkamiikrzakamidzikiego
bzu,niedostrzegłnic,cowzbudziłobyjegoobawę.Ranekbyłwczesny,pogodny,jesień
dopiętonadchodziła,początekwrześnia.
Wiedział,copowinienterazzrobić,choćwymagałotopewnegowysiłkuiopanowania
nerwów.Sił,nietylkofizycznych,miałsporo,anerwyoddawnaumiałtrzymaćnawodzy.
Usiadłwięcznowuobokzabitegoiostrożnymiruchamizacząłgoobszukiwać.Doskonale
orientowałsię,czegoszuka;nieinteresowałygopieniądzeanipaszport.
Nagle,instynktemraczejniżwzrokiemisłuchem,wyczuł,żegrozimu
niebezpieczeństwo.Wysunąłsięzwozu.Tak,niemyliłsię.Przezlasszliludzie.Dwóch,
możetrzech.Jeszczebylidaleko,alezbliżalisięwjegokierunku.Słyszałjużgłosy,
rozmawiali,śmielisię,pokrzykiwali.Zmarszczyłbrwi.Niezdążyłznaleźćtego,czegoszukał.
Toźle,bardzoźle.Aletrudno,musistądodejśćjaknajprędzej.Zdjąłpłaszcz,zwinął,
wpakowałdotorby.Wsportowymubraniu,opalony,zaparatemfotograficznymprzezramię,
wyglądałjakturysta.Szybkimikrokamioddalałsięodsamochodu,pokilkunastuminutach
znalazłsięnaszosie.Podniesieniemrękiiuśmiechniętątwarzązatrzymałfiata126p,
prowadzonegoprzezdziewczynę.
Sama.Todobrze–pomyślał.Mówiłpopolskubezobcegoakcentu,jeżelisięstarał;
terazmusiał.JechaładoWarszawy.Raczejznudówniżzciekawościspytała,cosięstało,że
otakwczesnejgodziniewypatruje„okazji”.Odparł,żezabrałsięzeznajomymi,alemogligo
dowieźćtylkodotegomiejsca,dalejskręcalinabocznądrogę.
2